Oglądamy wiadomości i wydaje nam się, że wszystko, co dobre, już się skończyło. Istnieją jednak tacy, którzy z determinacją poszukują powodów do przeżywania radości. Rysownik Andrzej Tylkowski i wydawca Katarzyna Majewska, zdradzają nam swoją receptę na szczęście.

Katarzyna Majewska i Andrzej Tylkowski to właściciele wrocławskiego Wydawnictwa Ilustris. On jest rysownikiem, ona - wydawcą. Od ponad dwudziestu lat wykorzystują rysunki, żeby propagować pozytywną wizję świata oraz dobre emocje. Mówią o sobie, że prowadzą biznes emocjonalny. Kartki, kalendarze, plakaty, kubki i inne przedmioty z rysunkiem i sygnaturą "Tylkowski" można nabyć w wielu księgarniach, a ich największy wybór znajduje się w prowadzonej przez Katarzynę Majewską wrocławskiej Galerii Miejsce.

Podobno kartka zastępowała Państwu kiedyś werbalną komunikację...

Katarzyna Majewska: Prawda jest taka, że jesteśmy bardzo, bardzo różni. Mamy wszystko wymieszane. Wprawdzie Andrzej jest twórcą, ale to ja mam poczucie misji, przekonanie, że to, co robimy, musi być ważne, mądre, piękne i dobre..., a powinnam przecież przede wszystkim zajmować się prowadzeniem firmy od strony organizacyjnej. Tu właśnie pojawia się zgrzyt, bo najczęściej bardziej mi zależy na misji, niż na przykład na aspekcie finansowym.

Pocztówka Andrzeja Tylkowskiego
Jedna z autorskich pocztówek Andrzeja Tylkowskiego

Andrzej jest artystą, ale to on ma do naszej wspólnej pracy więcej racjonalnego dystansu. Ostatnio uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy ze sobą już dwadzieścia sześć lat. Na początku było nam strasznie trudno, mieliśmy inne zdanie na każdy temat. Zdarzało się nawet, że Andrzej siadał z kartką papieru, a ja obok niego i co chwilę zadawałam pytanie typu: "Dlaczego ta głowa jest taka duża?". W tej chwili te relacje wyglądają zupełnie inaczej. Rozumiemy już, że kiedy wszystkie dzielące różnice zbierze się razem, to nagle może się więcej, rozumie się więcej, umie się więcej... I wtedy właśnie pojawia się miejsce na prawdziwą współpracę.

Andrzej Tylkowski: Dwadzieścia sześć lat zajmuje dojście do takiego stanu, a potem jest już z górki.

K.M.: Teraz dużo rozmawiamy, ale kiedy mieliśmy po naście lat, ja byłam straszną gadułą, a Andrzej posługiwał się mową w stopniu mocno ograniczonym. Pewnego dnia, oglądając jego rysunki, dokonałam fantastycznego odkrycia. Tworzył coś dla siebie, a ja to rozumiałam. Rysowanie od początku było dla niego rodzajem autoterapii. Powtarzał, że kiedy coś narysuje, potrafi spojrzeć na trudne dla siebie sytuacje z zewnątrz i w ten sposób lepiej je zrozumieć. Myślę, że to jest najcenniejsza cecha jego rysowania - prace w uniwersalny sposób ukazują ludzkie emocje...

Co ciekawe, Andrzej realizuje dużo zleceń dla psychologów, coachów, trenerów, którzy przyznają, że od lat korzystają z jego rysunków w swojej pracy. Ostatnio dostaliśmy ogromnie wzruszający mail od pani pracującej z dziećmi autystycznymi, która pokazuje im ilustracje Andrzeja, by wytłumaczyć relacje panujące w naszym świecie. A więc jednak można narysować nastrój!

A.T.: Wszyscy myślą, że aby rysować, trzeba umieć to robić. A tak naprawdę chęć tworzenia w zupełności wystarcza. Dlatego rysunki dziecięce są takie doskonałe. Zawsze można spróbować naszkicować własne odczucia. Dziś na przykład patrzyłem na kogoś, kogo dobrze znam, i nagle dotarło do mnie, że ta osoba, którą widziałem zaledwie tydzień wcześniej, bardzo się postarzała. Wszyscy się starzejemy, ale są takie momenty, kiedy sobie to uświadamiamy.

Ilustracja Andrzeja Tylkowskiego na płótnie
Jeden z wydruków na płótnie, dostępnych
we wrocławskiej Galerii Miejsce lub na zamówienie

Gdybym próbował dzisiaj coś narysować, starałbym się uchwycić ten właśnie moment, bo on najbardziej utkwił mi w pamięci. Byłby to rysunek dwóch postaci, z których jedna patrzy na drugą, druga coś mówi. Sytuacja jest całkiem naturalna, bo dwoje ludzi pije herbatę, siedzi przy stole..., ale jednocześnie właśnie wtedy, kiedy zwyczajnie piliśmy herbatę, zobaczyłem, że ta osoba nie wygląda już tak młodo i odniosłem wrażenie, że od ostatniego spotkania minął nie tydzień, a kilka lat.

K.M.: Bardzo istotne jest to, że Andrzej nie ma ambicji tworzenia czegoś monumentalnego. Pamiętam, że w jednym ze wstępów do naszego kalendarza użył sformułowania "chwile średniej ważności". Myślę, że ono w pełni oddaje sens przekazu jego prac, bo to właśnie chwile średniej ważności - choć niepozorne - stanowią o jakości naszego życia. Czasem jest to odgarnięcie kosmyka z czoła, spojrzenie za okno, zjedzenie kanapki... Ot, zupełnie zwykłe rzeczy, które tak naprawdę decydują o tym, jakie to życie jest. Okazuje się, że warto takie chwile pielęgnować. Andrzej robi to, zatrzymując je na kartce.

Kartka pocztowa była pierwszym nośnikiem Pana twórczości?

A.T.: Tak i był to nośnik, który pojawił się całkiem przypadkowo. Pewnego dnia nasz kolega wziął moje prace, odbił je na ksero i przyniósł nam w formie pocztówek. To nawet nie był nasz pomysł!

K.M.: Ale natychmiast go zagospodarowaliśmy. Wie Pani, zupełnie tak, jakby Pani przypadkiem dostała coś smacznego i natychmiast by to Pani zjadła. Rysunki Andrzeja doskonale wpasowały się w formę pocztówki.

A.T.: Istotna też była dostępność kartek pocztowych. Nikt nie musiał specjalnie oszczędzać, aby je sobie kupić. Każdy mógł je mieć. Ale nasze kartki wniosły coś zupełnie nowego. Do komunikowania się zaproponowaliśmy ich stronę z obrazkiem, a nie tak jak do tej pory tylko stronę przeznaczoną na tekst.

K.M.: Dzięki temu spełniają one dokładnie tę samą funkcję, jaką spełniały pierwsze rysunki Andrzeja w naszej prywatnej komunikacji - pomagają naszym odbiorcom nazwać i przekazać coś dla nich bardzo ważnego, osobistego. I chociaż teraz rzadko wysyła się pocztówki, to my, jako Wydawnictwo Ilustris, z roku na rok sprzedajemy ich coraz więcej. Wielu ludzi chce je po prostu mieć, kolekcjonować, wielu używa ich jako obrazków do dekoracji ściany lub zakładek.

A.T.: Jednak ponieważ kartka pocztowa staje się coraz bardziej kolekcjonerska, powoli myślimy nad rozpowszechnieniem moich rysunków na innych, dodatkowych nośnikach. To prawda. Ludzie, których znam, już prawie wcale nie wysyłają widokówek z wakacji ani papierowych listów...

A.T.: Teraz banki wysyłają listy.

A jak się Pan realizował wcześniej, przed "erą kartki"?

Kalendarz Wydawnictwa Ilustris
Ilustracje do kalendarzy Wydawnictwa Ilustris nigdy
nie przestają być aktualne. Celebrują niedoceniane
momenty codzienności, które w pośpiechu łatwo
przeoczyć, a które stanowią o jakości naszego życia.

A.T.: Wcześniej się chyba nie realizowałem. Ja raczej po prostu sobie rysowałem, trochę malowałem. A przede wszystkim robiłem zdjęcia. Ale był taki moment, kiedy oboje zdawaliśmy do szkoły filmowej i pojechaliśmy na konsultacje przed egzaminami. Pokazałem tam swoje zdjęcia, panowie obejrzeli je bez specjalnego zaangażowania i w końcu jeden z nich zapytał: "No dobrze, a ma pan coś jeszcze?". Trochę zawiedziony pokazałem im kilka swoich rysunków. Wszyscy się nad nimi pochylili i zapytali: "Ile czasu zajmuje Panu narysowanie czegoś takiego?". Odpowiedziałem, że minutę, może dwie. "A zrobienie zdjęcia?". To zależy, godzinę, dzień, a czasem dłużej. I wtedy padł komentarz: "Widzi Pan, a wygląda, jakby było dokładnie odwrotnie". To był dla mnie bardzo istotny bodziec, bardzo ważna informacja. Wcześniej nie potrafiłem obiektywnie ocenić tego, co robię.

K.M.: Andrzej traktował to swoje rysowanie jako coś bardzo osobistego. Dopiero kiedy wyjął swoje szkice z szuflady i zaczął pokazywać je znajomym, okazało się, że ludzie nie dociekali, dlaczego je narysował, nie analizowali jego życia. Zwykle najpierw bardzo się śmiali, a później popadali w zadumę. Odnajdywali w tych przedstawieniach samych siebie, zaczynali mówić o własnych emocjach.

 

Wspomniał Pan o poszukiwaniu nowych nośników dla ilustracji. Które z nich są dla Pana najważniejsze?

A.T.: Bardzo mnie cieszą zaprojektowane przeze mnie murale, które można zobaczyć we wrocławskim Aquaparku. Jest to wierne odwzorowanie moich rysunków zrealizowane przez świetnego artystę Rafała Kaufholda. Natomiast na szybach budynku zaprojektowałem postaci wycięte z bezbarwnych folii o różnym stopniu przezroczystości. Realizacja wygląda za każdym razem inaczej - w zależności od pory roku, dnia, światła i perspektywy.

Proszę opowiedzieć jeszcze o kalendarzach z ilustracjami. One są przez Państwa szczególnie wyróżniane.

K.M.: Przeze mnie.

A.T.: Szczerze mówiąc, na kalendarz rzeczywiście namówiła mnie żona...

K.M.: Bo to jest moim zdaniem produkt idealny! Kartki bywają różne. Są takie, z których jestem tak dumna, że mogłabym chodzić z nimi po mieście i wszystkim je pokazywać. Jestem niemalże przekonana, że mogłyby zmienić bieg świata! Są też takie, które postrzegam jako tylko śmieszne albo tylko dekoracyjne, które "niewystarczająco" wpisują się w naszą misję.

Natomiast koncepcji kalendarza po prostu nie da się zepsuć. Jego odbiorcy wieszają go na ścianie i czują, że on przyczynia się do poprawy jakości ich życia. Dostaliśmy kiedyś wiadomość od dziewczyny, która napisała, że co prawda jest sama, ale kupiła nasz kalendarz po to, żeby codziennie na niego patrzeć i pamiętać, jak powinno być.

A.T.: Istotne dla mnie jest to, że formuła kalendarza nie ulega wyczerpaniu. Istnieje przecież nieskończona ilość chwil średniej ważności. Dlatego kalendarz jest takim nośnikiem, który ciągle mnie inspiruje...

Wrocławski Aquapark ilustracje Tylkowskiego   Wrocławski Aquapark ilustracje Tylkowskiego
Postaci autorstwa Andrzeja Tylkowskiego wycięte z folii, umieszczone na szybach wrocławskiego Aquaparku   Mural we wrocławskim Aquaparku, wykonany przez Rafała Kaufholda, według projektu Andrzeja Tylkowskiego


K.M.: ...a w dodatku doskonale wpisuje się w naszą misję. Przyjęło się, że prawdziwa sztuka powinna bulwersować, stawać w opozycji do rzeczywistości lub obnażać niewygodną prawdę. Należałoby z tego wyciągnąć wniosek, że dzisiaj najbardziej odkrywczą postawą jest twórczość celebrująca pozytywność, zwykłą, prostą, codzienną szczęśliwość, twórczość, której tematem i inspiracją jest kontemplacja radości życia. To chyba najbardziej niepoprawne stanowisko, jakie można sobie obecnie wyobrazić. Mamy taką naturę, że łatwiej nam jest szukać dziury w całym czy martwić się drobiazgami niż szukać jasnej strony życia.

A.T.: Obserwuję to zjawisko również w muzyce, że jak coś jest pozytywne, to zarazem jakby mniej inteligentne. Bo jak człowiek jest inteligentny, to w powszechnym odczuciu powinien dojść w końcu do wniosku, że życie jest ciężkie, zamiast bez wyraźnego powodu się cieszyć.

Niewątpliwie Pana twórczość znajduje się w opozycji do takich postaw. Od kilku lat ilustracje z sygnaturą "Tylkowski" stały się również oprawą dla obchodzonego we Wrocławiu Dnia Życzliwości.

A.T.: Święto Dnia Życzliwości zostało zainicjowane przez Biuro Promocji Miasta, a że jego idea zbiegła się z naszą filozofią, z wielką chęcią przyłączyliśmy się do pomocy w zorganizowaniu jego obchodów.

Czy rysunek rzeczywiście pomaga ludziom, którzy są na przykład nieśmiali albo zamknięci w sobie?

A.T.: Mi pomógł, jednak muszę przyznać, że kiedy bawiłem się w piaskownicy, nie marzyłem o tym, żeby być producentem kartek pocztowych. A już na pewno nie myślałem o tym, że kiedykolwiek będę z tego żył, że będzie to dla mnie takie ważne. I że przyjdzie dzień, w którym Pani będzie mnie o nie pytać.

A o czym Pan marzył?

A.T.: Żeby być szczęśliwym. Szczęście kojarzyło mi się z wieloma rzeczami i osobami. Ale nie przypominam sobie, żebym marzył o jakiejś pracy.

K.M.: ...a w dodatku doskonale wpisuje się w naszą misję. Przyjęło się, że prawdziwa sztuka powinna bulwersować, stawać w opozycji do rzeczywistości lub obnażać niewygodną prawdę. Należałoby z tego wyciągnąć wniosek, że dzisiaj najbardziej odkrywczą postawą jest twórczość celebrująca pozytywność, zwykłą, prostą, codzienną szczęśliwość, twórczość, której tematem i inspiracją jest kontemplacja radości życia. To chyba najbardziej niepoprawne stanowisko, jakie można sobie obecnie wyobrazić. Mamy taką naturę, że łatwiej nam jest szukać dziury w całym czy martwić się drobiazgami niż szukać jasnej strony życia.