To sopockie mieszkanie wiele zawdzięcza swojemu właścicielowi - Arturowi. Gospodarz od początku miał jasno sprecyzowaną wizję wnętrz - wiedział, jaki styl mu odpowiada, jakie materiały powinny zaistnieć, a nawet które lampy i dodatki zaprezentują się najefektowniej.
Potrzebował jednak profesjonalisty, który w miarę bezkolizyjnie przeprowadzi go przez kolejne, nierzadko żmudne, etapy wykańczania pomieszczeń. Poszukiwał osoby z odpowiednim doświadczeniem i specjalistyczną wiedzą, kogoś, kto przełoży koncepcje klienta na trudny język projektowania.
Zaczął więc od wnikliwego zbadania terenu, czyli dokładnego sprawdzenia oferty pracowni projektowych. Poza biurami trójmiejskimi, wstępnie brał również pod uwagę warszawskie. Ostatecznie zrezygnował z pomysłu zatrudnienia architekta wnętrz ze stołecznej pracowni, ponieważ zależało mu, żeby podjął się on nadzoru nad powstającą inwestycją. Idąc śladem interesujących lokalnych firm z rynku wnętrzarskiego, właściciel trafił w końcu do Piotra Gajdy, założyciela interdyscyplinarnej pracowni Gajda Fashion Group (której komórką jest Gajda Interior Design - dział zajmujący się wnętrzami).
Na pierwsze spotkanie z Piotrem Gajdą Artur wybrał się ze szczegółowym instruktażem, zawierającym najistotniejsze pomysły i przykłady rozwiązań, które chciałby, żeby się znalazły w końcowym projekcie. Dodatkowo przytaszczył kilka katalogów ze skandynawskimi inspiracjami (to jeden ze szczególnie bliskich mu stylów). Chciał w ten sposób wybadać projektanta, sprawdzić, czy nawiąże się między nimi nić porozumienia. Na drugie spotkanie Gajda przyniósł już dopracowany plan mieszkania, z podziałem przestrzeni uwzględniającym konkretne wymagania właściciela. Okazało się, że panowie doskonale się zrozumieli.
Mieszkanie, zlokalizowane w nowoczesnym apartamentowcu w przyjemnej, zalesionej okolicy Sopotu, Artur kupił w stanie deweloperskim. Tak więc - tradycyjnie - lokal wymagał sporych przeróbek. Jego powierzchnia, około 100 m², stwarzała ku temu wiele możliwości. Przede wszystkim pozbyto się ściany, która pierwotnie odgradzała kuchnię od salonu.
Ponieważ gospodarz mieszka sam, zdecydował, że nie będą mu potrzebne dwa dość ciasne pokoje, za to przyda się wygodna sypialnia. Dlatego pokoje połączono, a w powstałym w ten sposób dużym wnętrzu z łatwością udało się wygospodarować miejsce na pojemną garderobę. Piotr Gajda odpowiadał również za projekt wszystkich zabudów w mieszkaniu, garderoby, a także łazienki.
Obecnie mieszkanie składa się z otwartej strefy dziennej, powiązanej z aneksem kuchennym - jest ciekawostką, że nie ma tu tradycyjnego przedsionka czy holu. Prosto z drzwi wejściowych wchodzi się do salonu (na prawo od drzwi zaczyna się regał o asymetrycznych podziałach). Za aneksem kuchennym znajduje się pokój o podwójnym przeznaczeniu: na co dzień służy jako gabinet pana domu, a w razie potrzeby, może się zmienić w pokój gościnny (jest tu rozkładana kanapa, a naprzeciwko niej ustawiono telewizor). Ponieważ nie ma tu strefy przeznaczonej na szafy na okrycia wierzchnie, tego typu garderoba została przewidziana w korytarzu, prowadzącym do prywatnej części lokalu. Szafy, wysokie niemalże na całą długość ściany, mają gładkie, pozbawione uchwytów fronty, a ich biały kolor sprawia, że wtapiają się w lico muru.
Artur dużą wagę przykładał do materiałów, które wykorzystano we wnętrzach. I tak: parkiet miał przypominać pokład statku - właściciel wymyślił, że zostaną położone bardzo długie deski. Tego pomysłu nie udało się, co prawda, w pełni zrealizować (jak się okazało, desek o zadowalającej długości po prostu nie ma w sprzedaży), ale stanęło na solidnym dębowym parkiecie. Z kolei projektant zasugerował płytki ceglane do salonu. To rozwiązanie przypadło do gustu gospodarzowi, który chciał nadać wnętrzom nieco loftowy, nowojorski charakter.
Stara, podniszczona cegła, z której przycięto płytki, surowe oświetlenie halogenowe, meble o prostych, lecz wysmakowanych liniach (w tym oryginalne krzesła z metalowej siatki) to najważniejsze z elementów wprowadzających industrialny klimat.
Ponieważ mieszkanie znajduje się w nowoczesnym bloku i jego sufit ma standardową wysokość, siłą rzeczy niemożliwe było stworzenie tutaj klasycznie loftowej przestrzeni.
- To więc taki soft loft - żartuje pan domu. Soft - również dlatego, że mimo wszystko mieszkanie miało mieć ciepłą, przyjazną atmosferę. Mając zamiłowanie do klarownych, nowojorskich wnętrz, Artur ceni także domy urządzone w stylu angielskim, pełne nieprzypadkowych bibelotów, z ich rodzinną aurą. Do takiej estetyki nawiązuje atrapa portalu kominkowego (częsty motyw w brytyjskich wnętrzach) wraz z okalającymi ją półkami.
Tym, co ożywia mieszkanie i nadaje mu niepowtarzalny wygląd, jest zgromadzona tu kolekcja dzieł sztuki. W większości to malarstwo młodych polskich twórców. Właściciel śledzi internetowe strony aukcyjne, wyszukuje prace interesujących artystów, kierując się bardziej własnym upodobaniem, niż chwytliwym nazwiskiem twórcy. Duże, intrygujące płótno o nietypowej kompozycji, zawieszone nad sofą, jest autorstwa Artura Trojanowskiego. Nad portalem kominkowym wisi obraz Mai Kiesner, malarki znanej z przedstawiania architektury modernistycznej. Są tu też prace Marcina Kowalika, a z artystów starej daty - dzieła Franciszka Haydera (płótno nad komodą naprzeciwko wejścia do mieszkania) i Henryka Stażewskiego (grafiki nad łóżkiem w sypialni).
- Miejsce, w którym żyję, musi być wyjątkowe, charakterystyczne. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym się otaczać rzeczami przypadkowymi i wytwarzanymi masowo - kwituje Artur.