Promienie słońca padają wprost na stół ustawiony pod szklanym dachem, przez szklane ściany zagląda zieleń. Jadalnia-marzenie. Przeszklona z trzech stron, a właściwie z czterech, bo i od góry. Inna niż wszystkie. Znak rozpoznawczy i zarazem serce domu, które przyciąga mieszkańców niczym niewidzialny magnes. To tutaj cała rodzina lubi spędzać każdą wolną chwilę.
- Nazywamy to miejsce ogrodem zimowym, choć tak naprawdę nie ma tu ani jednego kwiatka - śmieje się Iza. - Rosną za to w ogródku i latem siedząc tutaj, jesteśmy nimi otoczeni. Przyroda wchodzi do środka. A w zimie można się zagłębić w fotelu i patrzeć, jak nad głową wirują płatki śniegu...
Właśnie możliwość dobudowania takiego pomieszczenia zdecydowała o zamieszkaniu w tym domu. Wcześniej Iza i Darek przejrzeli niemal wszystkie oferty na warszawskim Mokotowie - na tej dzielnicy zależało im najbardziej, bo oboje tu pracują.
- Początkowo braliśmy pod uwagę kupno gotowego, starego domu, ale każdy, który oglądaliśmy, wydawał się ciasny. I wcale nie chodziło o metraż, ale o światło, powietrze, poczucie przestronności - opowiada Iza. - W końcu stało się jasne, że nie tędy droga. Zainteresowaliśmy się domami jeszcze w budowie i wreszcie trafiliśmy tutaj. Dom był w stanie deweloperskim, ukończony, ale dawał możliwość przeróbek. Okazało się, że można przeszklić taras, urządzając na nim coś na kształt ogrodu zimowego, i w ten sposób powiększyć jadalnię. To była kropka nad i. Decyzja zapadła: kupujemy.
Szklana zabudowa dawnego tarasu nie była jedyną zmianą, jakiej dokonali gospodarze. Oprócz tego zlikwidowali także ściany tworzące klatkę schodową. - Teraz naprawdę wpadło tu powietrze, otworzyła się przestrzeń - wspomina Iza. - I nadeszła pora, by tę przestrzeń wypełnić. Jak? Na to pytanie już od dawna miałam gotową odpowiedź. Mówię "miałam", bo w urządzaniu wnętrz mąż pozostawił mi całkowitą swobodę. A ja chciałam mieć dom pełen ciepła, choć nowoczesny z zewnątrz, to w środku wiejski-czarodziejski. Nie zamierzałam się oglądać na panujące akurat trendy, nie zależało mi na przysłowiowych złotych klamkach.
- Dom miał być bez modnego zadęcia, po prostu mój. Taki, który pasowałby do mnie i moich bliskich. Miałam więc wizję, ale sama nie potrafiłabym jej urzeczywistnić, potrzebowałam pomocy architekta. - opowiada Iza. - Z pierwszym, jakiego znalazłam, współpraca zakończyła się w przedbiegach. Za drugim razem to samo: nie było chemii. Ale trzeci strzał okazał się doskonały. Buszując w Internecie, trafiłam na Annę Koszelę prowadzącą Autorską Pracownię Projektowania Wnętrz i to jej zawdzięczam, że mój wymarzony dom jest taki, jaki jest.
Iza miała nie tylko ogólny zamysł urządzenia wnętrz. Godzinami tkwiąc w Internecie i wertując wnętrzarskie pisma, wyszukiwała też szczegóły. - A te szczegóły - śmieje się - Ania pomagała mi wprowadzić w życie, a często je udoskonalała. Tak było na przykład z belkami na suficie w jadalni. Uparłam się na nie i na nic się zdały perswazje, że to jednak dom nowoczesny i takie rozwiązanie tu nie pasuje. W końcu Ania powiedziała: "Skoro koniecznie chcesz belki, to niech cały sufit będzie z desek, wtedy wszystko zagra". Uwierzyłam, choć nie ukrywam, że na efekt czekałam w nerwach.
Zwłaszcza, gdy kolega zaszczepił we mnie podejrzenie, że sufit może wyglądać jak z białego sidingu. Ale wyszło super! Kiedy w gabinecie kładliśmy takie same deski na ścianie, nie miałam już żadnych obaw.
Do belkowanego sufitu idealnie pasują drewniane wewnętrzne okiennice i ściana wyłożona cegłą. - Świetne pomysły projektantki - podkreśla Iza. Zwykła różowa cegła, którą wykończono nie tylko ścianę w salonie, ale i widoczną stąd ścianę w kuchni, została pomalowana na biało. - Nie chcieliśmy, żeby wyglądała nieskazitelnie, miała być postarzona, z przecierkami. Nie od razu się udało, malowaliśmy metodą prób i błędów, ale rezultat znów przeszedł moje oczekiwania. A już efekt, jaki dało powieszenie na tej ścianie wielkiego mosiężnego zegara, zupełnie mnie zaskoczył. Bo to była jedyna rzecz, na którą Ania długo musiała mnie namawiać...
Meble do salonu, jak zresztą niemal wszystkie w domu, zostały zrobione na zamówienie. Iza nie chciała, żeby były całkiem białe, więc kolor blatów stylizowanego stołu i komody, podobnie jak prostej, długiej szafki pod telewizorem, został idealnie dobrany do barwy dębowej podłogi. Ale już kuchnia częściowo otwarta na stylizowaną jadalnię błyszczy absolutną bielą mebli, a przy tym jest zdecydowanie nowoczesna.
- Zależało mi na lekkich, prostych szafkach, ale jednocześnie chciałam tę ich prostotę trochę zamaskować. Pomogła czarodziejska fototapeta. Dzięki niej mam teraz w kuchni romantyczne lawendowe pole, które bardziej rzuca się w oczy niż połysk mebli z MDF-u. Nawet aluminiowy okap udało się zasłonić łanami lawendy - śmieje się Iza. - Sztuczka z fototapetą przydała się także w obu łazienkach - dodaje. - Wystarczyło odpowiednie zdjęcie, żeby w łazience mojej i Darka wprowadzić nostalgiczny klimat dzikiej plaży. Nasi chłopcy, sześcioletni Natan i o rok starszy Mikołaj, też kąpią się "na plaży". Ale oni mają nad wanną wesołe kolorowe plażowe budki...
Jak się mieszka w nowym domu? - Fantastycznie! Przysłowie, zgodnie z którym dopiero trzeci dom buduje się dla siebie, zupełnie się w naszym przypadku nie sprawdziło - zapewnia gospodyni. - Ja nie zmieniłabym tutaj nic. Chociaż... Z kuchennym blatem z białego kwarcu, tak wrażliwym, że nie można na nim bezkarnie rozlać malinowego soku, jakoś nie udało mi się zaprzyjaźnić. I on jeden jest do wymiany. Na jaki? Jeszcze nie wiem, ale już planuję porozmawiać o tym z Anią, bo tym razem nie chciałabym popełnić błędu.