Ratyń to malownicza dzielnica Wrocławia słynąca z nadzwyczajnej urody i sielskiego klimatu. Nie dojeżdżają tu tramwaje i nie ma wysokich bloków, jest za to park krajobrazowy objęty programem Natura 2000. Przez okolicę przepływa narowista rzeczka Bystrzyca, która, w zależności od stanu wód w zbiorniku retencyjnym w pobliskim Mietkowie, czasami zamienia się w jezioro. Równolegle do niej biegnie wąska droga, przy której przysiadły stare poniemieckie chaty i małe domki.
Ewa i Marcin, biznesmeni z Wrocławia, przyjeżdżali tu często z córkami, Karoliną i Olą, na konie, wypady rowerowe albo spływy kajakowe Bystrzycą. Pewnego razu zamarzyli, żeby... wpłynąć kajakiem do salonu swojego domu, a przynajmniej do ogrodu. Okazało się jednak, że budowa domu w tej okolicy to nie lada wyzwanie. Bez łutu szczęścia i pokładów cierpliwości nic by z tego nie wyszło. Im się udało.
Najpierw mieli farta. - W tej okolicy, pośród chronionej przyrody, działek budowlanych jest dosłownie kilka - opowiada Marcin. - I właśnie jedna, jak na zawołanie, została wystawiona na sprzedaż. Stał na niej przytulony do płotu 65-metrowy, szary, ponadstuletni domek w opłakanym stanie. Trzeba się było wykazać niebywałą cierpliwością, żeby dać mu nowe życie. - Od chwili wystąpienia o pozwolenie na remont i rozbudowę do uzyskania zgody minęło kilka lat, a architektka Bogna Kociołek musiała wielokrotnie zmieniać projekt, żeby dostosować go do wymagań administracyjnych - wspomina Marcin.
W końcu udało się postawić dom, który nie przekracza dozwolonych tu norm i idealnie wtapia się w otoczenie. Jest niewielki, niewysoki, ze spadzistym dachem - wymarzony nowoczesny dom Ewy i Marcina, z cudownie przeszklonym salonem i wielkim tarasem. Żeby iluzja dużej przestrzeni była jeszcze bardziej wyraźna, o urządzenie wnętrz gospodarze poprosili zaprzyjaźnioną projektantkę Elizę Suder.
- Dom Ewy i Marcina zachwycił mnie od pierwszego spojrzenia - wspomina Eliza. - Świetny projekt, zamknięty od ulicy, otwarty na ogród i bardzo odważnie łączący stare z nowym. Nie mogłam tego zepsuć, więc podążyłam dalej w tę samą, skrajnie eklektyczną stronę. Pokoje Karoliny i Oli zaplanowałam na antresoli, żeby maksymalnie wykorzystać pozostałą powierzchnię, na której postanowiłam zderzyć ze sobą przedmioty z różnych epok.
Ewa zawsze uwielbiała stare meble, które kolekcjonuje od wielu lat. Antyki zostały więc wkomponowane w nowoczesną zabudowę. Biedermeierowska sofa (w nowej, dwukolorowej, pluszowej tapicerce) stanęła przy betonowym kominku, XIX-wieczną witrynkę wtopiono w regał z prostymi półkami na książki, a wanna wylądowała w sypialni z rustykalnym drewnianym łóżkiem.
- Eliza dosłownie zasypywała nas pomysłami - śmieje się Ewa. Teraz trochę jej żal, że nie wszystkie zostały wykorzystane, ale gospodarze i tak wykazali się nie lada odwagą. I nie żałują. - Klimat jest niepowtarzalny, tak fajny, że nie zamienilibyśmy naszego domu na żaden pałac ani superloft - mówią zgodnie.