Znali już tę dzielnicę. Przyjechali do Warszawy - ona z Mazur, on ze Śląska i gdy się pobrali, zamieszkali właśnie na Powiślu. W tym pierwszym wspólnym mieszkaniu spędzili pięć lat. A potem, kiedy ich synek skończył trzy lata, zapragnęli zmian. Radykalnych. Sprzedali mieszkanie i kupili dom na wsi, w pobliżu Puszczy Kampinoskiej.

- Zrobiliśmy to chyba tylko dlatego, żeby się przekonać, że życie na wsi nie jest dla nas - śmieje się Małgosia. - Dom był piękny i wygodny, to prawda, ale dojazdy do pracy w Warszawie, horror. Już zwykły wypad do kina (a my kochamy kino) urastał do rangi wyprawy, choćby dlatego, że nie było z kim zostawić dziecka. A duży ogród? Wcale nie cieszył, bo szybko się okazało, że żadne z nas nie lubi grzebać w ziemi…

Nie minął rok, gdy postanowili wracać do miasta. Dom sprzedali ludziom, którzy pokochali go od pierwszego wejrzenia, a sami… wynajęli swoje własne dawne mieszkanie. I natychmiast zaczęli szukać nowego. Oczywiście w grę wchodziło wyłącznie Powiśle. - Cisza, spokój, dookoła zieleń, a do centrum rzut beretem. Lepszą okolicę trudno sobie wymarzyć -  mówi Małgosia. Obejrzeli więc chyba wszystkie wystawione na sprzedaż mieszkania na Powiślu, aż wreszcie decyzja zapadła: 130 m2 w przedwojennej, pięknie odnowionej kamienicy.

Salon w stylu angielskim.   Klubowy fotel w salonie.
Salon. Dzięki stylizowanym meblom wnętrze ma styl angielskiej prowincji.

Kamienica była odnowiona, ale mieszkanie - wręcz przeciwnie. Wymagało nie lada remontu. Rozpoczęło się wielkie naprawianie, poprawianie, urządzanie. - Mieliśmy w tym już niejaką wprawę - opowiada Małgosia. - W końcu to już trzecie lokum, które musieliśmy zagospodarować od zera. Szczęśliwie mogliśmy oddać wszystkie prace w sprawdzone ręce. Państwo Maria i Krzysztof Milewscy oraz ich córka Anna Chmielewska ze studia HolArt, którzy wcześniej projektowali nam mieszkanie i dom, i tym razem zgodzili się na współpracę. Znali nas dobrze, wiedzieli wszystko o naszych gustach. A my mieliśmy do nich absolutne zaufanie. Zajęli się wszystkim od początku do końca. Do dziś, gdy coś się popsuje, natychmiast dzwonię do pana Krzysztofa po ratunek - śmieje się Małgosia - bo nie mam zielonego pojęcia, gdzie co było zamówione, czy kupione.

A zaczęło się od listy życzeń. Gospodarze określili, jakie chcą mieć pomieszczenia i kąciki, czym umeblowane, wybrali styl  angielski, podali ulubione kolory - jasne, kremowe pastele. - Wertowałam wnętrzarskie pisma i pokazywałam zdjęcia projektantom: tak chcę. A oni mówili: to jest fajne i da się zrobić, ale to odradzamy, za to namawiamy na tamto. I zawsze mieli rację. Ot, choćby ten kolor - Małgosia pokazuje jasnobrązową ścianę w salonie. - W życiu bym go sama nie wybrała i długo nie mogłam uwierzyć, że będzie dobry. A wygląda super. Tak samo jak róż w sypialni, do którego pani Maria w końcu, na szczęście, mnie przekonała.

 
Kuchenne szafki, choć nie rzucają się w oczy, są wystarczająco pojemne.   Salon. Kaloryfery i przewody wentylacyjne ukryte są w specjalnych szafkach.

Zanim jednak doszło do malowania, trzeba było zaaranżować układ pomieszczeń. Mieszkanie, choć duże, powstało z podziału przedwojennego - ogromnego. Stąd jego miejscami trochę dziwny, jakby przypadkowy, kształt. - Na przykład korytarz: na końcu się rozszerzał, tworząc pustą, dużą przestrzeń - wspomina Małgosia. - Została zamknięta i podzielona na pokoik dla córki i garderobę. Była jeszcze druga zmiana, niby niewielka, ale bardzo ważna. Przesunęliśmy trochę ścianę w maleńkiej toalecie przy drzwiach wejściowych. Dzięki temu zmieściła się tam kabina prysznicowa, a od strony salonu powstało miejsce, w którym można było ładnie wyeksponować kredens, rodzinną pamiątkę. Przesunięta ściana zasłania też kuchenny zlew.

Otwarta na salon kuchnia jest zaskakująco niewielka. Patrząc na mały blat roboczy, aż trudno uwierzyć, że można tu ugotować obiad, nie wspominając już o przygotowaniu przyjęcia. - Fakt, jedyna rzecz z poprzedniego domu, którą wspominam z rozrzewnieniem, to moja duża, wygodna kuchnia w stylu prowansalskim - wzdycha Małgosia. - Ale i do tej już się przyzwyczaiłam, całkiem dobrze się w niej poruszam i bez kompleksów przyjmuję gości upichconymi tu delicjami. Trzeba tylko przy pracy zachować porządek, a ten mam chyba w genach po mamie - śmieje się.

Klasyczna sypialnia w pastelowych kolorach.   Pokój dziecięcy z limonkowymi akcentami.   Łazienka w klasycznym stylu - biała z granatowymi akcentami.
Sypialnia. Jak w całym mieszkaniu, ściany ozdobione są malarskimi pracami Małgosi. A sama Małgosia... namalowana przez Hannę Bakułę spogląda z portretu wiszącego nad łóżkiem.   Pokój córki. Soczysta zieleń ożywia "dojrzałe" pastele, a wszechobecne kwiatowe wzory rozweselają wnętrze.   Toaleta. Przesunięto w niej ścianę, by powstało miejsce na kabinę prysznicową.

Swoją drogą ta kuchnia jest dobrze wyposażona. Nie brakuje w niej niczego, tyle że na pierwszy rzut oka tego nie widać, bo wszystkie sprzęty są zgrabnie ukryte w zabudowie. A szafki wbrew pozorom są bardzo pojemne i wszystko się w nich mieści.

Ich pokoje urządzono z równym pietyzmem, jak pozostałe wnętrza. Już na pierwszy rzut oka widać, kto w nich mieszka. "Męski", poważny w charakterze, zdradza dwie pasje młodego lokatora. Całą ozdobą są tutaj wiszące na ścianach oprawione rysunki chłopca oraz medale zdobyte w zawodach sportowych. Za to pokoik dziewczynki to istna łąka pełna kolorowych kwiatków, sypiących się ze ścian i mebelków. Miejsce, w którym można mieć wyłącznie bajkowe sny.

A poranki najprzyjemniej spędzać oczywiście w pokoju kąpielowym. I wcale nie dlatego, że w dużej, eleganckiej łazience wrażenia nie psują ukryte w zabudowie pralka, suszarka czy kaloryfer. Najważniejsze, że jest tu okno balkonowe, przez które wpada dużo światła. No i jak tu nie kochać Powiśla? - śmieje się Małgosia. Rozejrzawszy się wokół, trudno nie przyznać jej racji.