Mogli żyć w każdym państwie, ale wybrali Polskę, gdzie zaszyli się w lesie pod Warszawą. Nim przekroczyli dwudziestkę, miłością do muzyki klasycznej podbili największe autorytety, koncertowali w najbardziej prestiżowych salach. Od dwóch lat są razem na scenie i w życiu - Stanisław i Jekaterina Drzewieccy.

Stanisław Drzewiecki: Moje pierwsze wspomnienia o domu są związane z dzieciństwem w Moskwie u dziadków, pod których okiem się wychowywałem, podczas gdy moi rodzice koncertowali i wykładali w Bydgoszczy. Dopiero później przeprowadziliśmy się do Polski, do Warszawy.

Stanisław i Jekaterina Drzewieccy - pianiści
Stanisław i Jekaterina Drzewieccy - pianiści

Do dziś mam pod powiekami obraz mojego dziadka, naukowca, pracownika Instytutu Fizyki Jądrowej, który objaśniał mi świat inny od muzyki: pokazał mi pierwszy komputer, sklejał ze mną modele samolotów, uczył malować, bo kochał sztukę i był malarzem amatorem. W domu, na piętrze, wisi kilka jego płócien, głównie krajobrazów, choć dziadek był również kopistą.

Dom pod Warszawą miał być dla nas ostoją i faktycznie tak się stało. Po latach podróży rodzice postanowili osiąść w pobliżu miasta, ale jednocześnie z dala od jego zgiełku, gdzie mogliby w spokoju ćwiczyć, przygotowując się do występów, i odpoczywać po tournée.

Jak mi opowiadali, na początku, gdy tu przyjechaliśmy, był tylko las i jeden telefon na kilka działek. Teraz oczywiście każdy dom w okolicy ma doprowadzone media, na szczęście las pozostał taki, jak był: wielki, szumiący, czarny od sosen.

Pozostał też klimat domu stworzony przez moich rodziców. Tata przywoził różne egzotyczne okazy, jak afrykańskie motyle czy tarantule zamknięte w szklanych naczyniach. Mama zaś - ozdobne maski z niemal wszystkich krajów świata: Egiptu, Hiszpanii, Japonii, Meksyku, Włoch... Do dziś zdobią korytarz.

To dom wspomnień - mawiam czasem - bo w nim żyje mój świat i to, co kocham: fotografie mamy, zawieszony przez nią pająk z różnokolorowych żurawi origami, nasze pamiątki z podróży i nagrody z konkursów pianistycznych. W salonie wisi olejny obraz szacownej damy w purpurze - nagroda zdobyta w konkursie w Hiszpanii; na piętrze w gablocie trzymam maskotki zdobyte na dziecięcych konkursach, a na korytarzu znajduje się skarb z dzieciństwa - wielki model miasteczka z ruchomą kolejką. Jeszcze poczeka na kolejnego właściciela...

Fortepian w salonie - dom Stanisława i Jekateriny Drzewieckich   Fortepiany w salonie - dom Stanisława i Jekateriny Drzewieckich   Fortepiany w salonie - dom Stanisława i Jekateriny Drzewieckich   Pokój ćwiczeń muzycznych z fortepianem
Salon z oknami wychodzącymi na ogród. Tu Stanisław i Jekaterina Drzewieccy odpoczywają, tu pracują i ćwiczą przed koncertami na stojących rama w ramę fortepianach. Pokój ćwiczeń (muzycznych) na parterze.

Na razie mnie i żonę zajmuje muzyka i praca. W domu na piętrze mam także biuro. W niewielkim gabinecie projektuję oprogramowanie do symulatorów lotów.

Z symulatorami lotów pierwszy raz zetknąłem się z nimi ponad dziesięć lat temu. Ujęła mnie możliwość pokonywania granic wirtualnych i technicznych, tym bardziej że współczesne symulatory pozwalają na bardzo wierne odwzorowanie wielkich obszarów rzeczywistego świata. Dzięki tej pracy jeszcze więcej czasu spędzam w domu, choć od czasu do czasu robię też sesje zdjęciowe w terenie, na najróżniejszych lotniskach Polski i Europy.

Moim ulubionym miejscem jest salon z oknami wychodzącymi na ogród. Tu odpoczywam, tu pracuję i ćwiczę z żoną przed koncertami. Często gramy dla przyjemności, dla siebie.

Uwielbiam Rachmaninowa. Ogrom treści w jego kompozycjach daje wielkie możliwości. Każde wykonanie jest nieco inne. W jego utworach najpełniej wyrażam siebie.

Na graniu potrafi upłynąć nam cały dzień, ale trudno w tej podwarszawskiej głuszy nie stracić poczucia czasu. Ciszę przerywa tylko świergot papug i ogień trzaskający w kominku, a ja gram, wpatrując się w płótna Ryszarda Kalamarza. Przypominają mi mamę (Tatianę Shebanovą - red.), która uczyła mnie gry przez ponad dwanaście lat. Była dla mnie wzorem tak w muzyce, jak i w życiu. Dziś nie ma już jej z nami, ale z pewnością otacza nas opieką.

Jakiś czas temu, podobnie jak mama, odkryłem w sobie żyłkę kolekcjonera: przywożę pamiątki z podróży - raz rzeźby ludowych artystów z Podkarpacia i Podhala, raz ozdobne sztylety z Gruzji, Japonii czy Serbii... Zawsze jednak z przyjemnością wracam do rodzinnego domu. Przedrę się przez nasz las, ominę gdzieniegdzie spacerujące dziki i już jestem na miejscu. Tu czeka na mnie żona, tu czuję się naprawdę u siebie.

Kopia ikony "Trójcy Świętej" Andrieja Rublowa  
Kopia ikony "Trójcy Świętej" Andrieja Rublowa. Namalowali ja mnisi w jednym z klasztorów w Rosji.   Azjatycka maska - pamiątka z podróży Tatiany Shebanovej, mamy Stanisława.

Jekaterina Drzewiecka: Urodziłam się w Rosji, a wychowałam na Łotwie, i nigdy nie myślałam, że będę mieszkać w Polsce. Stanisława poznałam, będąc na stypendium w Konserwatorium w Moskwie. Była to miłość od pierwszego wejrzenia - niemal od razu wzięliśmy ślub i przeprowadziliśmy się do Polski.

Polskę znałam z kursów pianistycznych i koncertów, ale o domu męża wiedziałam niewiele: przytulny dom w lesie pod Warszawą, gdzie słychać tylko śpiew ptaków i dźwięki fortepianu. Jednak wizja mieszkania z dala od miasta wcale mnie nie przerażała. Bycie pianistą nierozerwalnie przecież wiąże się z pracą w samotności.

I w końcu za rozwidleniami piaszczystych dróg, wśród czarnych sosen, ujrzałam mój nowy dom. Okazał się nieduży, ale z duszą, przestronny i pełen światła.

Moją uwagę od razu zwróciły zdobiące ściany obrazy, zatopione w szkle przepiękne motyle, przywiezione przez teścia z podróży po Afryce, i dokazujące wciąż papugi nimfy.

Papugi witają nas, ilekroć wracamy z podróży - bo życie artysty to częste wyjazdy. Mąż wykłada, ja studiuję na Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy. Zaproszenia na koncerty dostajemy z wyprzedzeniem, ale nie są regularne, ot urok wolnego zawodu. Bywa tak, że mamy miesiąc ciszy, a po nim po kilka propozycji na ten sam dzień. W ciągu roku wiele tygodni spędzamy w podróży.

 
Afisz informujący o recitalu Stanisława Drzewieckiego.   W korytarzu na ścianie wiszą ozdobne maski z niemal wszystkich krajów świata: Egiptu, Hiszpanii, Japonii, Meksyku, Włoch.

Jedną z najcenniejszych pamiątek w naszym domu jest dla mnie kopia ikony "Trójcy Świętej" Andrieja Rublowa. Namalowali ją mnisi w jednym z klasztorów w Rosji. To skarb rodzinny - prababcia ofiarowała go w prezencie ślubnym moim rodzicom, a oni później nam, aby i nas strzegł Bóg. Od brata dostałam ikonę Matki Boskiej Bolesnej, która teraz czuwa nad nami w sypialni i jeszcze jedną, Jezusa Pantokratora, ustawioną w salonie.

Ikony to dla mnie jedyne wspomnienie rodzinnego domu w Rydze, na Łotwie, z którego wcześnie  wyjechałam, aby kształcić się w kolejnych szkołach. Mieliśmy małe, przytulne mieszkanie w bloku - ze ścian spozierali tam prawosławni święci i zawsze rozbrzmiewał fortepian. Trudno zgadnąć,  jakim cudem udało się wnieść ten fortepian na czwarte piętro. Tu, w Polsce, nie musiałam się o to martwić - instrumenty stały już w salonie, na parterze.

W naszym domu czujemy, że naprawdę jesteśmy u siebie. Staramy się tu bywać jak najwięcej. Dom daje nam namiastkę stabilizacji, zakotwiczenia w jednym miejscu na ziemi. Rozmawiamy, czytamy książki, grzejąc się przy kominku. Kiedy jestem sama w domu i pogoda dopisuje, porządkuję rośliny w ogrodzie: podlewam i dosadzam nowe kwiaty, przycinam suche pędy. Gdy wraca mąż, razem siadamy na huśtawce pod jarzębinami, słuchamy szmeru wody z fontanny...

Model samolotu   Zatopione w szkle motyle
Zainteresowanie lotnictwem Stanisław zawdzięcza dziadkowi, naukowcowi z Instytutu Fizyki Jądrowej. To on, sklejając ze Staszkiem pierwsze modele samolotów, zaszczepił w nim pasję.   Zatopione w szkle motyle, przywiezione przez tatę Stanisława z podróży po Afryce.

Lubię takie chwile, kiedy czas staje w miejscu. Jesteśmy razem i nic więcej nam do szczęścia nie potrzeba. Później, oczywiście, doganiają nas obowiązki - domowe sprawunki, muzyka i Stasia projektowanie symulatorów lotu.

Na początku trudno mi było zrozumieć pasję męża, ale po dłuższej obserwacji ją doceniłam. Teraz, gdy mąż znika za ekranem komputera, ja poświęcam czas na pracę przy fortepianie. Idę wtedy do mojego pokoju ćwiczeń, na parterze, z oknem wychodzącym na ogród. To moje ulubione miejsce - fortepian i wciąż wzbogacana biblioteka.

Wprawdzie nie ma w niej jeszcze moich rodzinnych zbiorów z Łotwy, ale to tylko kwestia czasu. Tu czytam i gram - dla siebie samej - utwory z epoki romantyzmu, których nastrojowość, liryzm i subtelność doskonale oddaje moje wnętrze. Zerkam przez okno i widzę, jak nad okolicą zapada zmierzch. Rozbrzmiewają kolejne dźwięki, między sosnami przechadzają się sarny, po ogrodzie, gdzieś wśród krzewów, przemyka znajomy lis w poszukiwaniu kur sąsiadów, a ja gram dalej i wypatruję powrotu męża.