Zanim Kinga razem z rodziną zamieszkała na kameralnym osiedlu na skraju Wilanowa, w części nazywanej Zawadami, pomieszkiwała chyba we wszystkich dzielnicach Warszawy. Pochodzi z Trójmiasta, studiowała we Francji. Kiedy podjęła swą pierwszą pracę, firma oddelegowała ją do Warszawy.
Wynajmowała więc mieszkania - najpierw na Mokotowie, potem w centrum i na Ochocie, ale wszędzie było jej nie tak. Za głośno, za tłoczno, zbyt industrialnie. Aż wreszcie, zachęcona przez znajomych, trafiła na Zawady, do zielonego zakątka Warszawy rozciągającego się między polem golfowym a Wisłą.
- Poczułam, że to miejsce w sam raz dla mnie. Zachwyciłam się wielkimi zielonymi łąkami, bocianami przechadzającymi się po polach, błękitem nieba. I tym, że chociaż od centrum dzieliło mnie zaledwie dwadzieścia minut jazdy samochodem, wokół panowała cisza. Jak na wsi - tłumaczy.
Bez starannie dobranych dodatków: szkła, porcelany, kwiatów nawet najpiękniej urządzonemu wnętrzu brakowałoby ducha. |
Kuchnia, choć niewielka, jest tak zaprojektowana, by pomieścić wszystko co niezbędne. Jest tu mnóstwo miejsca do pracy, bo gospodyni uwielbia kulinarne eksperymenty. Oddzielne miejsce zajmuje ekspres do kawy i kolekcja win gospodarza (zdjęcie po prawej). W głębi widoczny zajmujący niemal całą ścianę niezwykły, połyskujący obraz przedstawiający żurawie. |
Znalazła budujący się właśnie apartamentowiec i kupiła pięćdziesięciometrowe mieszkanie. Urządziła je najpiękniej jak potrafiła. To właśnie wtedy po raz pierwszy przyszło jej do głowy, by urządzaniem wnętrz zająć się zawodowo. Skończyła odpowiednie kursy, ale... Cóż, życie toczyło się dalej. I gdyby nie spotkanie z Adamem, pewnie nadal pracowałaby w agencji reklamowej i mieszkała w swoim małym mieszkaniu. Teraz jednak chęć wspólnego życia zmusiła ich do poszukiwania nowego lokum.
Adam miał wprawdzie ogromne mieszkanie we Włochach, ale Kinga nie chciała nawet słyszeć o przeprowadzce do innej dzielnicy. - Uparłam się, żeby szukać czegoś na ukochanych Zawadach. - Wtedy nie powstawały tu jeszcze osiedla, wokół były łąki, gdzieniegdzie drzewa - wspomina. - Zastanawialiśmy się nad kupnem ziemi i budową domu. Każda wolną chwilę spędzaliśmy na poszukiwaniach. Aż w końcu trafiliśmy na niewielkie osiedle białych piętrowych domków z brązowymi dachami. Przechodząc obok, dostrzegłam ogłoszenie o sprzedaży.
Weszła i... zakochała się. Od pierwszego wejrzenia. Zanim obejrzała całość, powiedziała sprzedającym, że jest zdecydowana. - Patrzyli na mnie jak na nienormalną - śmieje się Kinga. - Ale to było to, czego szukałam. Bo choć trudno w to uwierzyć, od pierwszej chwili dokładnie wiedziałam, co trzeba zrobić, by zamienić te wnętrza w mój wymarzony dom. W wyobraźni widziałam już białą kuchnię, salon, pastelową łazienkę. Podobało mi się wszystko: układ pomieszczeń, parter jako strefa ogólnie dostępna i piętro mieszczące sypialnie i garderobę. To, że okna domu wychodziły na stronę wschodnią i zachodnią, ogródek, w którym bezpiecznie mógł się bawić nasz syn. Wszystko.
Kupili, zamieszkali i zaczęli wprowadzać zmiany. Właściwie to Kinga zaczęła. Bo Adam, zajęty pracą, całkowicie oddał sprawy urządzania w ręce żony.
A ona zaczęła od wyburzenia ścian działowych w przedpokoju i otwarciu go na resztę mieszkania. W ten sposób powstała piękna strefa wejściowa, w której znalazło się miejsce na szafę, lustro, a nawet fotel. Chociaż z fotelem łatwo nie było. Kindze marzył się niewielki, stylowy mebelek w nowoczesnej, najlepiej kwiecistej tkaninie. Poszukiwania zakończyły się fiaskiem, dlatego w sklepie ze starociami kupiła zniszczony francuski fotel, a w sklepie z tkaninami piękną materię. Oddała do tapicera, a ten dał staremu meblowi nowe życie.
Bo z Kingą tak już jest. Ani w życiu, ani we wnętrzach nie uznaje kompromisów. - Ma być najlepiej jak to możliwe. Wokół dość jest bylejakości - tłumaczy z przekonaniem.
W drugiej kolejności przebudowie uległo też wc. Pomieszczenie pełniące dotąd jedynie funkcję toalety, zmieniło się w dodatkową łazienkę z obszernym prysznicem. Po jakimś czasie metamorfozę przeszła również kuchnia, oddzielona od salonu wygodną jadalnią, w której ustawiono stół otoczony krzesłami i sięgającą sufitu szafę na szkło i porcelanę - namiętność pani domu. Zmienił się też salon z oknami wychodzącymi na ogród. - Chciałam, by cały dom nabrał jednorodnego, nieco francuskiego stylu. Chyba do głosu doszła moja tęsknota za światłem Południa, gdzie spędziłam kilka lat życia - śmieje się pani domu.
- Zdecydowałam się na naturalne beże, kamienne brązy, kolory ziemi i mój ukochany taupe. Wszystkie barwy rozmyte, rozmazane, niedopowiedziane, wnętrze jest jasne. Uznałam, że najważniejsze to stworzyć bazę, w miarę neutralną, ale elegancką, którą łatwo zmienić zależnie od nastroju - tłumaczy. - I wciąż coś zmieniam. Raz dodaję energetyczne kolory, rozweselając wnętrze, innym razem je zabieram, rozjaśniam, wyciszam wnętrza. By nabrały całkiem nowego charakteru, wystarczą kwiaty, kilka dodatków albo kolorowe poduchy.
Dekoracji domu dopełniają niezwykłe wielkoformatowe obrazy. Wypatrzyła je mama Kingi w jednym z gdańskich sklepów meblowych. Stanowiły tło dla prezentowanych tam mebli. - Kiedy je obejrzeliśmy, zachwyciliśmy się i chociaż nie były na sprzedaż, uparliśmy się, by je zdobyć. I zdobyliśmy. Niestety okazało się, że wniesienie ich do domu też wymaga dodatkowych zabiegów. By wtaszczyć je do środka, musieliśmy wyjmować drzwi z futryn! - wspomina Kinga. - Ale się udało. Bo dla chcącego nic trudnego.
Wystrój domu zaczęli doceniać przyjaciele i znajomi Kingi i Adama. Prosili by pomogła urządzić i ich domy. - Robiłam to z radością - mówi. - W końcu dostałam również kilka zleceń z zewnątrz. I tak mój wymarzony dom pomógł mi zrealizować marzenie o projektowaniu wnętrz - cieszy się Kinga.