Skandynawska sielanka z kubkiem kawy
- Lubię zaczynać dzień od filiżanki kawy przed domem - mówi Berit i od razu rozpromienia się na samo wspomnienie tej chwili. Siada wtedy na stopniu z szarego piaskowca, który może mieć nawet trzysta lat, bo najstarsza część budynku pochodzi z XVIII wieku. Ze schodków przed salonem roztacza się wspaniały widok na spływający po łagodnym stoku trawnik, na zakole rzeki Nidelva, zieleń i niskie zabudowania stoczni jachtowej na drugim brzegu.
Ten obrazek nigdy się Berit nie nudzi. Rzeka ma w tym miejscu prawie 60 metrów szerokości, odcień intensywnie niebieski i bardziej przypomina jezioro. Tyle samo mierzy linia brzegowa należącej do Vildalenów posesji. Panuje tu cisza i spokój: dom, który jest bardzo rozłożysty, osłania rekreacyjną część ogrodu od położonej nieco wyżej ulicy.
I choć wszędzie stąd blisko - pięć kilometrów do czterdziestotysięcznego miasta Arendal samochód pokonuje w zaledwie kilka minut - to nad brzegiem wody, pod rozłożystą koroną bardzo starego orzecha, można poczuć się jak na prawdziwych wakacjach. Fakt, że Berit spędziła tu dzieciństwo, potęguje tylko błogie wrażenia.
Rodzinna osada z historią
Dom należał kiedyś do jej dziadków. Później przeszedł wprawdzie w ręce dalszej rodziny, ale okazja odkupienia go pojawiła się w doskonałym momencie - dekadę temu, gdy państwo Vildalenowie rozglądali się właśnie za swoim „portem docelowym”. Wcześniej przez wiele lat żyli niczym plemię nomadów. Kolejne adresy dyktowała im kariera sportowa Prebena oraz jego kontrakty w zagranicznych klubach.
Ich starszy syn August wychowywał się w Niemczech, ale gdy dorósł do wieku szkolnego, rodzice postanowili wrócić do ojczyzny i poszukać miejsca, w którym dałoby się zapuścić korzenie na dłużej.
- Gdy więc tylko dowiedziałam się, że dawny dom dziadków jest na sprzedaż, nie miałam wątpliwości, że musimy zrobić wszystko, żeby w nim zamieszkać. Mam stąd tyle dobrych wspomnień! - mówi Berit.
Pozostało jej przekonać do pomysłu męża. Ale Preben, który dorastał w Kristiansand - mieście oddalonym od Arendal zaledwie o 60 kilometrów i podobnie jak ono położonym nad cieśniną Skagerrak - lubił nadmorski klimat południowego cypla Norwegii i nie trzeba było długo go namawiać. Wiele wody upłynęło w Nidelvie zanim stary, mocno zniszczony domek stał się dzisiejszą, wygodną i nastrojową willą.
Powiększająca się rodzina i...generalny remont!
Nowi gospodarze natychmiast po zakupie zabrali się do pracy, a motywowała ich radosna perspektywa powiększenia rodziny. Córeczka Anne Sophie urodziła się już w rozbudowanym i wyremontowanym domu. Ponieważ uznali, że dla czterech osób potrzeba więcej miejsca, postanowili powiększyć obszar mieszkalny o stary budynek gospodarczy, pełniący kiedyś funkcję pralni.
Przebudowali jego wnętrze, a z domem właściwym połączyli go łącznikiem, w którym dziś mieści się duża przechodnia kuchnia. Dzięki temu zyskali 300 metrów kwadratowych funkcjonalnej, doskonale nasłonecznionej powierzchni.
Przy okazji doczekał się wymiany dach nad całością zabudowy. Grafitowa dachówka z białym obramowaniem okapów nadała willi elegancki, a jednocześnie bardzo charakterystyczny dla architektury skandynawskiej wygląd.
Pasja dekorowania
Berit z wykształcenia i zamiłowania jest florystką. Tę pasję kultywuje na co dzień we własnym ogrodzie, ale zawodowo już od kilkunastu lat zajmuje się aranżacją wnętrz. Projektuje i doradza prywatnie, czuwa też nad ofertą lokalnego salonu Bohus, należącego do największej w Norwegii sieci sklepów wnętrzarskich.
Dla Berit sieć Bohus to miejsce pracy doskonałe: marka słynie z wysokich standardów w zakresie ochrony środowiska, jakie narzuca swoim dostawcom, a Berit jest wielką miłośniczką przyrody. To w jej otoczeniu najskuteczniej się relaksuje, z natury czerpie też mnóstwo dekoratorskich inspiracji.
Jej dom jest jak zielone okno na świat - otoczony półhektarowym trawnikiem, wypielęgnowanymi krzewami, z przeszkloną werandą od strony rzeki i wspaniałym, zanurzonym w gęstwinie winorośli dziedzińcem od południowo-zachodniej, nasłonecznionej strony. Zielone patio przylega do dawnej pralni, więc blisko stąd do kuchni, z której łatwo donosić potrawy i napoje na przyjęcia pod chmurką.
- Uwielbiam to miejsce. Jest cudownie ukryte i niezwykle zaciszne, a jednocześnie mamy stąd wspaniały widok na ogród i na przystań po drugiej stronie rzeki - zwierza się dekoratorka. Bliżej wody również urządziła miejsce do wypoczynku: drewniany taras nad samym brzegiem, niedaleko pomostu, z sofą i głębokimi fotelami, w których najmilej zapaść się w słoneczne popołudnie.
We wnętrzach własnego domu Berit ujawniła temperament rasowej stylistki. Otoczona w codziennej pracy różnorodnością form i całą tęczą barw, w życiu prywatnym narzuciła sobie kolorystyczny i estetyczny rygor. Wnętrza toną w gołębich szarościach, w odcieniach popielatych, stłumionych granatach i beżach.
W salonie króluje symetria. Meble tworzą spokojny, bardzo klasyczny zestaw, a flankujące strefę wypoczynkową okna na tle ścian w kolorze taupe przywodzą na myśl francuski smak i szyk. Szerokie, obramowane na biało przejścia, lniana tapicerka foteli, luźno tkane rzymskie rolety, wysokie lampy i świeczniki - wszak to Paryż w pigułce!
Tę jednorodność stylistyczną przełamuje jedynie belkowany pobielony strop, właściwy raczej skandynawskiej prowincji, niż francuskiej stolicy.
Ozdoby są w domu Berit dawkowane dość oszczędnie, przestrzeni nie zagracają bibeloty, a nieliczne grafiki pani domu oprawia w podobne ramy i wiesza z zachowaniem przemyślanego porządku. Dzięki temu nabierają wagi faktury i półtony, a główną bohaterką wnętrz staje się przyroda za oknami.
- Lubię harmonię i ciągłość. Nie wymieniam co pół roku mebli i odkąd się wprowadziliśmy, nie dokonałam tu żadnej poważnej zmiany - zapewnia gospodyni. A jednak nie byłaby sobą, gdyby czasem czegoś nie zmieniła.
W piwnicy trzyma kufry z kilkoma zestawami poduszek, które wymienia i miksuje, w zależności od okazji i nastroju. Ich tropem podążają też pledy, obrusy i rolety. Ale prawdziwym żywiołem Berit są dodatki zaczerpnięte wprost z natury: gałązki, szyszki, falujące trawy, wiklinowe witki - to one pozwalają wnętrzom nadążać za zmieniającymi się porami roku.
Lato w norweskiej osadzie
Latem zdobniczy bakcyl pani domu przysypia - kiedy za oknem pyszni się przyroda, a większość dnia rodzina spędza pod gołym niebem, w środku nie potrzeba tak wielu „ekologicznych” dodatków. Dekoratorska pasja gospodyni ożywa jednak znów jesienią, w Norwegii często chmurną i ponurą, a prawdziwy impet nadają jej święta: wtedy w każdym zakątku domu pojawiają się gałązki świerczyny, stroiki z runa leśnego i nieodłączne świeczki. Ale na razie Vildalenowie cieszą się na ciepłe, słoneczne miesiące.
- To wspaniałe miejsce do wychowywania dzieci - zapewnia Berit. Wprawdzie od przeprowadzki minęło już sporo czasu, Anne Sophie wyrosła na śliczną nastolatkę, a August jest już dorosły. Ale nawet jemu nie śpieszy się, by opuścić rodzinne gniazdo. Korzysta za to ze swobody, zajmuje bowiem osobny „apartament” w dawnej pralni.
A najprzyjemniej jest, gdy wszyscy czworo spotykają się przy jednym z wielu stołów, które są najważniejszymi meblami nie tylko w domu, ale właściwie na całej posesji.