Letniskowa willa czy wioska w dżungli?
Dom letni? Trudno powiedzieć…Wakacyjna siedziba Ivora Braki, znanego brytyjskiego kolekcjonera sztuki, i jego żony Kristen McMenamy bardziej przypomina zatopioną w dżungli wioskę niż letniskową willę. Ale tak właśnie miało być. Niszczejące resztki drewnianej chaty na peryferiach miasteczka Trancoso nie bardzo nadawały się do rozbudowy, a jednocześnie idealnie komponowały się z zielonym otoczeniem.
Razem z chatą Braka kupił 40-metrowy pas plaży. I to nie byle jakiej. Praia de Espelho - czyli Plaża Lustrzana - to mekka podróżników omijających utarte ścieżki turystyki skomercjalizowanej. Uznawana jest za najpiękniejszą w regionie Bahia, a kto wie, czy nie na całym brazylijskim wybrzeżu. Niezwykle szeroka, zwieńczona pióropuszami gęsto rosnących palm, oprócz jasnozłotego piasku oferuje też ciszę, spokój i odosobnienie.
To miejsce urzekło Ivora do tego stopnia, że gdy tylko nadarzyła się okazja, do kawałka plaży ze starym szałasem dokupił rozległą plantację kokosów, rozciągającą się na wzgórzu na tyłach parceli. Tym sposobem on i Kristen stali się posiadaczami imponującego terenu w jednym z najpiękniejszych nadmorskich zakątków Brazylii.
Od londyńskiego kolekcjonera sztuki do hodowcy kokosów
Kolekcjoner i marszand, o którym w londyńskim środowisku artystycznym mówi się „a rock’n’roll art dealer”, ma opinię specjalisty numer jeden od dorobku Luciana Freuda i Francisa Bacona. Braka spektakularny sukces na rynku sztuki odniósł posługując się nieszablonowymi metodami. Nie zbudował „muzealnego imperium” ani sieci sprzedaży, nie ma nawet galerii i nie zatrudnia pracowników, a w jego portfolio znajdują się jedynie te obrazy, które - jak twierdzi - sam chciałby mieć w swoim domu. I tam je przechowuje. Jego prywatna rezydencja w londyńskiej dzielnicy Chelsea jest obwieszona cennymi pracami i to do niej właśnie - na kameralne spotkania - Braka zaprasza zainteresowanych kupnem klientów.
Podejmuje ich wówczas obiadem, doradza, traktuje jak starych przyjaciół. A ponieważ tych ostatnich ma wielu, zarówno w świecie sztuki, jak i w kręgach showbiznesu czy mody, nie wyobrażał sobie dłuższych wakacji bez ich udziału. Letnisko nad brazylijską plażą musiało sprostać temu wyzwaniu.
- Przygodą jest już sama podróż tutaj - zapewnia Ivor - Najpierw dwa wielogodzinne loty z Londynu do Porto Seguro, później kilkukilometrowa przejażdżka polną drogą, wijącą się wzdłuż wybrzeża wśród tropikalnej zieleni. A kiedy wreszcie po kilkunastu tysiącach kilometrów stajesz na plaży, wiesz, że możesz wszystko. Czujesz się nieustraszony i wtajemniczony w coś zupełnie wyjątkowego, stajesz się częścią magii tego miejsca - mówi marszand.
Perełki architektoniczne Brazylii - pozostałości okresu kolonialnego
Zauroczenie Bahią Ivor datuje na rok 2008, kiedy to po raz pierwszy odwiedził Brazylię z okazji biennale sztuki w São Paulo. Zaprzyjaźnił się wówczas z właścicielką kilku tamtejszych znanych galerii, Márcią Fortes. To właśnie ona namówiła go na wycieczkę do odległego o ponad tysiąc kilometrów regionu z bogatym w architektoniczne pozostałości okresu kolonialnego, nadmorskim miasteczkiem Trancoso.
- Zatrzymałem się w cudownym, przypominającym hacjendę hotelu UXUA i stamtąd po raz pierwszy zszedłem na Lustrzaną Plażę - wspomina Braka. - Cztery lata później wróciłem, zrobiłem dokładnie to samo, a gdy po obiedzie spacerowałem wzdłuż oceanu, natknąłem się na stary szałas, drewniany szyld z portugalskim napisem „na sprzedaż” i numerem telefonu. Potraktowałem to jak wyzwanie.
Kiedy dobił targu, zaczął się zastanawiać, co w tak niezwykłym miejscu wybudować. - Początkowo planowałem przywieźć tu z Londynu zaprzyjaźnionego architekta. Nadzorował dla mnie rewitalizację starego pubu w Norfolk, który kupiłem kilka lat wcześniej. Ale w którymś momencie dotarła do mnie niedorzeczność tego pomysłu - opowiada gospodarz.
- Skoro tak fantastycznie czułem się w hotelu UXUA, wystarczyło znaleźć jego projektanta i namówić do współpracy, a efekt będzie o niebo lepszy, niż wszystkie inne koncepcje. Zebrałem się na odwagę i podniosłem słuchawkę telefonu.
Autorem projektu hotelu okazał się pasjonat taki jak sam Ivor - holenderski projektant mody Wilbert Das. Kiedyś dyrektor kreatywny marki Diesel, a odkąd odwiedził Brazylię i zakochał się w bahijskich plażach - także architekt i samozwańczy hotelarz, współwłaściciel kompleksu hotelowego UXUA. Panowie dogadali się błyskawicznie, a po wizycie Wilberta w Londynie Ivor mógł z zadowoleniem stwierdzić: mam architekta!
Siedlisko na wzór...domków niewolników!
Razem wpadli na pomysł kameralnego kompleksu osobnych pawilonów, które łatwiej wkomponować w malowniczy pejzaż niż jeden potężny budynek. A powierzchni mieszkalnej potrzeba było naprawdę wiele: Ivor i Kristen mają sześcioro dzieci - najstarsze są już dorosłe, dlatego letnisko należało wyposażyć w co najmniej kilka niezależnych wygodnych apartamentów. Podzielenie kubatury na odrębne domki z jednym pawilonem wspólnym, w którym można razem spędzać czas i jadać posiłki, zapewniło rodzinie i jej gościom optymalne warunki do wypoczynku: bliskość towarzystwa połączoną z poczuciem prywatności i swobody.
Centrum posiadłości stała się odbudowana i unowocześniona chata przy plaży, bo najbliżej z niej do piasku i fal. Pozostałe pawilony usytuowano wśród palm, na łagodnym stoku wzgórza. Przy ich projektowaniu Wilbert Das czerpał inspirację z zagrodowej zabudowy tradycyjnych brazylijskich fazendas - gospodarstw, które w czasach niewolnictwa towarzyszyły plantacjom trzciny cukrowej i kawy. Najprymitywniejszą konstrukcję miały w nich oczywiście domki niewolników i to one posłużyły za wzór dla prostej architektury bungalowów.
Drugie życie starych mebli, czyli jak stworzyć eklektyczny klimat
Wilbert i Ivor przemierzyli wiele kilometrów wybrzeża w poszukiwaniu zrujnowanych lub opuszczonych drewnianych budynków, których elementy można było wykorzystać. W ten sposób drugą szansę dostały zmurszałe belki, deski wyrzucone przez morze, wiejskie okna, ale także wspaniałe rzeźbione drzwi, szafy i stoły z motywami kolonialnymi. Nowi przyjaciele odwiedzili nawet sąsiedni stan Minas Gerais, odkupując od rolników stare meble i zapomniane ozdoby, których ci chętnie się pozbywali.
Dzięki tym przedmiotom we wnętrzach posiadłości udało się wykreować eklektyczny klimat - wystrój niejako poza czasem, w którym przecinają się ścieżki z odległych epok i regionów. Różnorodne wątki i akcenty spina w harmonijną całość klamra kolorów: stłumionych i przygaszonych, bliskich otaczającej siedlisko naturze. Jedynym, czego tu brakuje, jest…sztuka. Kolekcjoner z przekornym uśmiechem zdradza prozaiczny powód:
- Wilbert ostrzegł mnie, że oceaniczny, wyjątkowo wilgotny klimat Bahii to bezwarunkowy szlaban dla znaczących prac na płótnie czy papierze. Cenne obrazy mogłyby tu spleśnieć, a ryciny po prostu by się rozpadły - mówi. - Ale ten medal ma też drugą stronę. Jesteśmy tu z Kristen szczęśliwi, bo niczego nie musimy. Ona się nie maluje, ja cały dzień chodzę w klapkach. Ten dom jest dla nas prawdziwą ucieczką. Nawet od sztuki.