Proste domy w wiejskim stylu wybudowała pod Warszawą francuska firma deweloperska. Wnętrza urządził mąż Leny, który w ich związku zawsze odpowiadał za kreację, bowiem pasjonuje się sztuką. Lena nie wtrącała się do aranżacji, ale kiedy dziewięć lat temu się rozwiodła, a dorosłe już dzieci rozeszły się po świecie, wyraźnie poczuła, że to nie jest jej klimat. Postanowiła odnaleźć siebie we własnym domu. Pomogła jej w tym projektantka Małgosia Łukasiewicz-Tyczyńska, która potrafi nie tylko projektować, ale i zajrzeć w głąb duszy.
Lena zapragnęła zmian, ale zupełnie nie wiedziała, jak się za nie zabrać. - Brakowało mi odwagi, wiary we własne siły i pomysłu na nowe wnętrze - wspomina. - Przełom nastąpił na przyjęciu, które zorganizowałam dla swoich przyjaciół.
Wzięliśmy do rąk odpowiednie narzędzia i... rozwaliliśmy stary kominek w rycerskim stylu. W tej sytuacji trzeba było odgruzować salon i natychmiast wymyślić, jak ma wyglądać miejsce, w którym poczuję się szczęśliwa. I wtedy pojawiła się projektantka Małgosia Tyczyńska. Wpadła do mojego domu jak wicher i powiedziała: ja wiem, ty jesteś biało-niebieska. Idealnie mnie wyczuła, zrozumiałam, że mogę jej całkowicie zaufać. Kupiłam wszystkie jej pomysły, zaakceptowałam wszystkie kolory.
Wyburzenie kominka było pierwszym krokiem do dużych zmian. Po nim zniknęły wszystkie meble i terakotowa podłoga, którą zastąpiło bielone drewno. - Pamiętam, jak siedziałam na tej nowej podłodze w zupełnie pustym domu. Byłam szczęśliwa, czułam, że całe życie przede mną i nareszcie jestem u siebie.
I tak powstał dom kobiecy, ciepły, z elementami prostego stylu skandynawskiego oraz prowansalskiego. Na miejscu starego ciężkiego kamiennego stołu stanął drewniany z Decolor. Fotele Lena zamówiła w firmie Nap - prawie cztery miesiące czekała na ten w kolorze morza, ale warto było, bo teraz jest ulubiony. Lampy wybrała głównie stojące, nie lubi bowiem żyrandoli. Na ścianach zawisły plakaty Rafała Olbińskiego i artystyczne fotografie Seweryna Chlebińskiego.
A w ogrodzie króluje rabatka w kształcie serca. Zaprojektował ją Australijczyk Peter - nowa miłość Leny. Poznali się na warsztatach Mistery experience w Glastonbury w Anglii. Nie chodziło o szlifowanie wyspiarskiej mowy, bo Lenie, jako anglistce z wykształcenia, nie było to potrzebne - pojechała na warsztaty rozwijające i umacniające bardzo miłą umiejętność - zachwyt nad życiem. Oboje z Peterem należą do tej części ludzkości, dla której szklanka jest do połowy pełna, popularnie zwanej optymistami. Ale ich przypadek jest skrajny - nauczyli się przerabiać pozytywne myślenie w zachwyt!
Niedawno Lena dostała od przyjaciółki książkę "Droga artysty" i przeczytała ją jednym tchem. Autorka Julia Cameron daje do zrozumienia, że w każdym człowieku drzemie jakiś talent i dusza artysty. Trzeba do niej dotrzeć i natychmiast wykorzystać. Lena wybrała pisanie. Codziennie rano, jeszcze przed śniadaniem opisuje swoje myśli i wrażenia. Trochę po polsku, trochę po angielsku - tak jak w danej chwili czuje. A Peter pisze świetne opowiadania. Przez jakiś czas mieszkali razem w zachodniej Australii, wybrali jednak polanę pod Kampinosem - tu są niesamowicie szczęśliwi!