Trudno się dziwić Joannie i Pawłowi, że ich wybór padł na piękną starą willę przycupniętą w zacisznym zielonym zakątku warszawskiego Mokotowa - przedwojenna uroda budynku zwraca uwagę, a i jego lokalizacja jest godna pozazdroszczenia.
Rozpoczynając poszukiwania nowego lokum dla swej sześcioosobowej rodziny, rozglądali się po rynku wtórnym i brali pod uwagę również obiekty wybudowane stosunkowo niedawno. Stara mokotowska willa, choć z całą pewnością klimatyczna i urokliwa, początkowo odstraszała ich stanem kompletnego zaniedbania.
- Doszliśmy jednak do wniosku, że nawet jeśli kupimy dom mniej leciwy, to i tak go całkowicie przerobimy, zgodnie z potrzebami naszej sporej rodziny. Tymczasem ten budynek, mimo ogromu zniszczeń, zrobił na nas niesamowite wrażenie, w dodatku miejsce było świetne... Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na kupno - komentuje Paweł. Nowy gospodarz poświęcił sporo czasu, wertując archiwa, by dowiedzieć się jak najwięcej o historii obiektu.
W przejściu między częścią salonową a gabinetem ustawiono unikatowy stół włoskiej marki Marchetti. Jest wykonany z drewna dębowego, które leżakowało około 30 lat! |
- To jeden z niewielu zachowanych do dziś w Warszawie przykładów modernistycznej architektury - opowiada. - Budynek został wzniesiony w 1930 roku. W tamtych czasach znajdowało się tu osiedle, które zamieszkiwali lotnicy. I pierwotnie dom służył rodzinie jednego z nich. Po wojnie, jak to się w Warszawie zwykle działo, pomieszczenia willi rozparcelowano między kilku lokatorów. Dogrzebałem się do dokumentów, z których wynikało, że poprzedni mieszkańcy toczyli ze sobą zażarte boje. Ciągle pisali na siebie donosy!
Gruntowny remont domu ruszył pełną parą pod nadzorem architekta Mateusza Trojanowskiego, którego w pracach nad projektem wsparli Piotr Dynowski i Urszula Dynowska. Zgodnie z życzeniem Joanny i Pawła architekt starał się zachować we wnętrzach jak najwięcej z przedwojennego ducha. Ale równocześnie ważne się stało funkcjonalne rozplanowanie domu, tak by małżonkowie i czwórka ich dzieci mogli z niego wygodnie korzystać.
- Ostatecznie powstał więc miks nowoczesności i stylu lat 30. Ta pierwsza przejawia się przede wszystkim w funkcjonalności wnętrz i doborze solidnych, dobrej jakości materiałów. Stylem międzywojnia natomiast są inspirowane m.in. wewnętrzna stolarka drzwiowa, klatka schodowa czy efektowne cementowe płytki położone na podłodze w kuchni, holu i toalecie na parterze. Choć przyjechały z Hiszpanii i wykonano je współcześnie, to zrobiono je według starych wzorów i tradycyjnymi metodami - mówi projektant.
Wprawdzie wnętrza były zdewastowane, podłogi przegniłe i nie do uratowania, jednak sam układ budynku okazał się doskonale przystosowany do potrzeb kilkuosobowej rodziny.
- Trzeba przyznać, że ówcześni architekci znali się na swoim fachu. Dom jest doskonale usytuowany względem stron świata. Nie zmieniliśmy też funkcji poszczególnych stref. Salon jest nadal w tym samym miejscu, w którym był pierwotnie, tak samo jak kuchnia i pokoje na pierwszym piętrze. Natomiast dobudowaliśmy trzecią kondygnację, której wcześniej nie było. Po prostu potrzebowaliśmy pokoi dla dzieci, stąd tak znacząca (zresztą jedyna!) ingerencja w tkankę budynku. Pozostałe zmiany nie były bardzo duże - opowiada Paweł.
I tak m.in. wyburzono jedną ze ścian dawnego salonu - dzięki temu uzyskano otwartą strefę dzienną z kątem wypoczynkowym i jadalnią. Widać tu dwie charakterystyczne nisze, w których stoją komody i wiszą obrazy; wcześniej w tych miejscach były otwory drzwiowe, które w czasie remontu zamurowano.
Wygodne miejsce na bibliotekę i gabinet to także efekt przeróbki. Wykrojono je z otwartej przestrzeni dziennej. Nowa ściana oddzielająca bibliotekę od części jadalnianej wygląda niezwykle efektownie - zdobią ją pięknie przeszklone drzwi. Nie tylko te dwuskrzydłowe, łączące oba pomieszczenia, ale też te, które zamykają dwie wnęki zamienione w podświetlone witryny. Oczywiście w całości wymieniono też zniszczoną, nienadającą się do niczego podłogę; teraz chodzi się tu po deskach z bielonego dębu.
Gdy już uporano się z najcięższymi wyzwaniami, przyszedł czas na lżejszą i przyjemniejszą część urządzania domu - czyli wybór kolorystyki, mebli i dekoracji. - Od początku wiedzieliśmy, że wnętrza mają być jasne i stonowane. Kolor postanowiliśmy wprowadzić za pomocą dodatków - mówią właściciele. Nad sofą zawisły więc cztery monotypie w intensywnych barwach, których autorką jest Magda Wolna. Joanna i Paweł zobaczyli je na wernisażu, który zorganizował Mateusz Trojanowski, i zgodnie uznali, że te cztery nastrajające optymistycznie prace świetnie ożywią salon.
Na tym samym wernisażu wypatrzyli też obrazy Marianny Sztymy, które ostatecznie wyeksponowano w niszach przy sofie (płótna tej autorki można podziwiać również w gabinecie i kuchni). Oryginalną, wprowadzającą kolor dekorację stanowi zrobiony na zamówienie dywan z filcu, zaprojektowany przez Aleksandrę Richert. Jego struktura przypomina mieniącą się w słońcu rybią łuskę. "Tęczowego szaleństwa" dopełniają też wzorzyste poduszki, którymi właściciele ozdobili prostą, nowoczesną sofę.
Po meandrach światowego designu oprowadzał Joannę i Pawła Mateusz Trojanowski, który dbał o wysoki poziom tej realizacji. Pomógł gospodarzom w wyborze większości mebli i lamp widocznych we wnętrzach; tylko niektóre sprzęty - lampa wisząca w kuchni, podłogowa w salonie i kilka mebli do sypialni - przyjechały tu z ich poprzedniego mieszkania.
Jednak na szczególną uwagę zasługują unikatowe meble włoskiej marki Marchetti - stół w jadalni, szafa biblioteczna w gabinecie i sekretarzyk w sypialni, które zachwyciły Joannę i Pawła finezją i pieczołowitością wykonania.
- Sekret ich niezwykłości tkwi w tym, że robi się je ze szlachetnych gatunków drewna, na przykład z orzecha, które leżakuje 20-30 lat. Stół w jadalni jest dębowy, a jego blat intarsjowano właśnie orzechem. Potem go wypiaskowano, a dopiero na końcu pomalowano na biało. Tą samą techniką jest wykończony sekretarzyk. To więc dla nas nie tylko sprzęty czysto użytkowe, ale też inwestycja na przyszłość - żartuje pan domu.