Są młodzi, ambitni, zapracowani. Szukali miejsca, w którym poczuliby się jak w domu, gdzie jest cicho, spokojnie, bezpiecznie i nie trzeba daleko biec do sklepu czy kawiarni. Swój azyl znaleźli w warszawskim Wilanowie.
Przeprowadzka zbiegła się ze ślubem, a chwilę później w nowym, jasnym i przestrzennym mieszkaniu pojawił się ktoś jeszcze… I wtedy z ulgą odkryli wokół mnóstwo placów zabaw!
- Zanim poczuliśmy, że właśnie tutaj chcemy założyć rodzinę i żyć razem, wynajmowaliśmy mieszkanie w centrum miasta przy placu Zawiszy. Dla nas, zapracowanych młodych ludzi, bardzo wygodne, idealne komunikacyjnie, blisko do pracy, blisko do znajomych, kina i teatru. Był tylko jeden problem, nie potrafiliśmy tam odpoczywać.
Natężenie ruchu i gwar z nim związany były nie do zniesienia. Musieliśmy się wyprowadzić - wspomina Karolina Kołodziejska, która wraz z mężem Sławomirem i córeczką Helenką mieszka dzisiaj w Miasteczku Wilanów.
- Nie mieliśmy jeszcze dzieci, ale widząc spacerujące mamy z wózkami i delektując się ciszą, która panowała wokół, podjęliśmy decyzję, że właśnie tutaj będzie nasz dom.
Urządzali swoje 102-metrowe mieszkanie bardzo powoli, ale konsekwentnie. Pod okiem architektki Agnieszki Cicheckiej starali się połączyć wszystkie swoje pomysły, z pozoru niemożliwe do pogodzenia.
- Wiedzieliśmy, że chcemy ścianę z cegły, dużo cegły, ale nie takiej z taśmy produkcyjnej. Szukaliśmy prawdziwej, robionej ręcznie, z jakąś historią w tle! Myśleliśmy także o betonie, który stałby się elementem wykończenia naszego wnętrza, o naturalnym drewnie na podłodze, prostej, jasnej kuchni i dużej wyspie. Zawsze podobały nam się dwa style: skandynawski i industrialny. Nie chcieliśmy z żadnego rezygnować. I te dziury od sera, które gdzieś zobaczyliśmy! Musieliśmy mieć takie same w kuchni! - wylicza pani domu.
Dziury od sera to nic innego jak czarne, okrągłe wnęki na wino, które znalazły się w zabudowie kuchni. Bardzo piękny, nowoczesny element przełamujący idealną biel kuchennych szafek. Kolor biały dominuje w całym mieszkaniu. Dzięki temu pomieszczenia są jasne, wydają się większe, bardziej przestronne.
- Na początku zrobiliśmy próbę z betonowym sufitem, ale to nie był dobry pomysł. Pomieszczenie wydawało się ciasne, ciemne, szybko przemalowaliśmy wszystko na biało - wspomina właścicielka.
Bieli towarzyszą jeszcze dwa kolory: czerwony i żółto-musztardowy. Jednak czerwieni jest zdecydowanie mniej. To przede wszystkim duży kaloryfer w salonie, przykuwający uwagę tuż po wejściu do mieszkania. Musztardowa barwa pojawia się w wielu miejscach domu w postaci akcentów: drzwi, krzesła, kanapa, poduszki, jak promyki słońca, ogrzewające wnętrze.
- Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie podjąć się stworzenia projektu mieszkania samodzielnie, ale taki eklektyzm, na który się zdecydowaliśmy, wiązał się z ryzykiem, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. A nie chcieliśmy żadnych kompromisów. To miało być nasze wnętrze, wymarzone.
Chyba najbardziej ekstrawaganckim pomysłem domowników jest szklana ściana w łazience. Rodzina, a zwłaszcza starsi jej członkowie, nie do końca była zachwycona naszym projektem łazienki, tym bardziej że na początku żyliśmy w ogóle bez żadnej ściany. Cały czas pragnęliśmy dodatkowej przestrzeni i myślę, że dzięki tym zabiegom udało nam się uzyskać taki efekt.
Gdy mamy gości, po prostu zasłaniamy szybę kotarą, która zapewnia im intymność - śmieje się Karolina. Wyspa w centralnej części domu, gdzie mogliby wspólnie z przyjaciółmi przygotowywać posiłki, zawsze była ich marzeniem. Dużo pracują. Ona zajmuje się monitorowaniem i nadzorem badań klinicznych. Często podróżuje, odwiedza szpitale w różnych częściach Polski, a on pracuje w dziale rekrutacji dużej korporacji. Nie mają czasu na gotowanie, ale też nie wyznają zasady, że gdy przychodzą znajomi, wszystko musi od razu znaleźć się na stole.
- Lubimy wspólne wieczory w kuchni, kiedy my gotujemy dla przyjaciół, a przy tym rozmawiamy i śmiejemy się. Dobrze się tu czujemy. W naszej kuchni jest wszystko, o czym marzyliśmy: prostota, funkcjonalność, skandynawski akcent w postaci białej cegły i drewna ukrytego we wnętrzu zabudowy oraz industrialny okap. Idealnym rozwiązaniem są otwierane i zamykane drzwi kuchenne, które kryją w sobie blat i szafki i pozwalają bardzo szybko okiełznać kuchenny rozgardiasz - opowiada gospodyni. A jeśli już znajdą czas na gotowanie, to na pewno będzie to kuchnia orientalna, zwłaszcza tajska.
Z podróży poślubnej na Bali przywieźli mnóstwo przypraw, których zapach i smak wydobywa to, co najlepsze z potraw. Także w Polsce kupują wyłącznie te oryginalne, sprowadzone z Azji, jak: kolendra, mleko kokosowe, trawa cytrynowa. I chociaż nie są buddystami, tamta kultura stała im się na tyle bliska, że postanowili wyeksponować w swoim mieszkaniu kilka elementów z filozofii Dalekiego Wschodu.
Niewiele jest zdjęć, ramek, obrazków na ścianach u państwa Kołodziejskich, ale jeden obraz imponuje wielkością. Para przywiozła go z Bali. Zwinięty w wielkiej tubie, przeleciał z nimi pół świata. Zajmuje centralne miejsce, na wprost wejścia, i widoczny jest z każdego miejsca w mieszkaniu.
- Wnosi do naszego domu ten ład, spokój i harmonię. Filozofia Dalekiego Wschodu, klimat i energia tych miejsc są nam bardzo bliskie. Dlatego w przedpokoju na ścianie zamiast haczyków wiszą ręce, tak zwane mudry, czyli odpowiednio ułożone gesty. One dają dobrą energię naszemu wnętrzu. Są też w łazience figurki balijskiego mężczyzny i kobiety oraz obraz indonezyjskich kobiet w sypialni, nawiązujący kolorystyką do musztardowych elementów wystroju pomieszczenia. Te podróże były dla nas bardzo ważne, chcieliśmy zatrzymać je na dłużej w naszej pamięci - mówią z tęsknotą w głosie małżonkowie.
Gdy przeprowadzali się do nowego mieszkania, byli w trakcie przygotowań do ślubu, potem pojechali w podróż poślubną, która miała duży wpływ na charakter wystroju mieszkania i jego końcowy efekt, a zaraz potem urodziła im się córeczka. - Naprawdę uwielbiam to mieszkanie za dobry klimat, światło i przestrzeń, którą dzisiaj idealnie wykorzystuje Helenka, poznając dokładnie każdy metr kwadratowy naszego azylu. Jesteśmy nareszcie naprawdę u siebie.