Potrzeba naprawdę mistrzowskiego oka, żeby w ruinie dostrzec zalążek przyszłej świetności. Takim okiem dysponuje Maria Rosaria Bocciuni. Włoska projektantka po latach pracy jako scenografka teatralna oddała się projektowaniu wnętrz. Szlify zdobywała w rosyjskich pracowniach, potem przyjechała do Polski i założyła pracownię Palladio Interiors.
To, co nazywa się słowiańską duszą, chyba do niej przemawia, bo Maria właśnie na północ od Alp czuje się jak w domu. Z Polską bardzo się zżyła, ale zagląda też do sąsiadów. Właśnie czeska Praga była jej kolejnym przystankiem.
Mieszkanie na ostatnim piętrze 117-letniej kamienicy
Specjalnością Marii jest wyszukiwanie zdewastowanych przestrzeni i nie tylko przywracanie ich do życia, ale zmienianie ich we wnętrzarskie perełki. Kolejny zew poczuła, kiedy po raz pierwszy wdrapała się na ostatnie piętro 117-letniej kamienicy w stolicy Czech.
Dwupoziomowy lokal nie był specjalnie obiecujący, ale miał jedną rzecz, która zdecydowała o jego losie - niesamowite światło. Kto jak kto, ale doświadczona pani scenograf wie, ile może ono zdziałać. Przez wcale nie największe okna mansardy słoneczny blask wlewał się do wnętrz obficie, ale bardzo miękko. Równomiernie rozproszony dawał malarski efekt. Tego się uchwyciła.
Projektantka postanowiła utorować słońcu drogę, zwłaszcza że mieszkanie miało jedną zasadniczą wadę - niskie sufity (2,4 m). Usunęła więc wszystkie zbyteczne ściany działowe, żeby światło mogło wniknąć jak najdalej do wnętrza. W balustradach klatki schodowej, prowadzącej na drugą kondygnację, zastosowała szkło.
Światło zaglądające w każdy zakamarek mieszkania nie mogło napotykać na swojej drodze agresywnych kolorów i form – takie było założenie. Paleta, jaką wybrała Maria, przypomina bardzo kobiecy, buduarowy „mood board”.
Dominacja pasteli we wnętrzu
Subtelne pastele, zestawione ze sobą, pokazują siłę niuansu: pudrowy róż, ecru, gołębi błękit, mocno rozcieńczona pistacja wpadająca w odcień nazywany duck egg, czyli kolor skorupki kaczego jaja.
Dalej beż, ciepła szarość, gdzieniegdzie błysk mosiądzu. Nie mogło być nic ciemnego, ostrego, wprowadzającego niepokojący efekt graficzny. Miało być jak w miękko wyłożonym damskim puzderku, ale niezbyt przesłodzonym.
Maria chciała stworzyć delikatną aurę relaksu. Ton całości nadała specjalnie wybrana do tego wnętrza tapeta włoskiej marki Wall & Deco - była jak wzornik koloru, nie tylko dla salonu, ale całej dwupoziomowej przestrzeni.
Zadziwiające jest, że w tak jasnym wnętrzu stosunkowo mało jest bieli. - Byłaby tutaj za zimna - mówi Maria. - Zbyt laboratoryjna. Poza tym pomalowanie samego sufitu na biało, podczas gdy ściany są w odcieniu szarości, sprawiło, że sufit wydaje się optycznie wyższy. To właśnie jeden z jej najważniejszych trików.
Innym była rezygnacja z dużej lampy czy żyrandola w salonie. Zamiast tego na suficie zainstalowała tzw. techniczne oświetlenie w postaci czterech białych kostek. Kolejnym wyzwaniem były skosy zabierające wiele z użytkowej przestrzeni. Dlatego między innymi Maria wpadła na pomysł nietypowego zaaranżowania zasłon w oknach.
Zazwyczaj w skośnych, połaciowych oknach montuje się co najwyżej roletę. Ale to byłoby wbrew planowi, który przewidywał, że ma być delikatnie, kobieco, zwiewnie. Zasłony nie zwisają więc swobodnie, bo na skosach odcięłyby za dużo przestrzeni, tylko są wsunięte za specjalny drążek. Miękko wybrzuszają się, filtrują światło, otulają.
Poza krzesłami i kanapami wszystkie meble są projektu Marii. Ich cecha wspólna - nie rzucają się w oczy, stapiają z tłem. Zabudowa kuchenna jest prawie niewidoczna, bo fronty szafek pozbawione są wystających uchwytów, podobnie jak komoda w salonie.
Specjalnie zaprojektowany, oszczędzający miejsce stół jadalniany również nie rzuca się w oczy – został pobielony podobnie jak podłoga. Torując drogę światłu, Maria nie zapomniała o funkcjonalności przestrzeni. Na obu piętrach znalazło się miejsce na kącik do pracy. Szczególnie pomysłowy jest ten sąsiadujący z salonem.
Dolny gabinet oddziela od salonu tylko fragment ściany (wyburzenia ścian działowych nie były całkowite), za którą stanęło biurko. Z kolei od strony salonu na ten samej ścianie zawieszono telewizor. Światło dociera do pokoju pracy z kilku stron, a jednocześnie fragment pozostawionej ściany daje pracującemu poczucie intymności. Wisienką na torcie jest w tym wnętrzu kilka intrygujących designerskich przedmiotów oraz dzieł sztuki.
W kuchni na ścianie połyskują srebrzyste „łzy” - obiekty czeskiego artysty. To ozdoba, ale i dyskretna wskazówka, że w pobliżu mieści się strefa mokra kuchni. Nad stołem w części jadalnianej wisi zawadiacka lampa z nylonowych spirali. Tu i ówdzie połyskują detale w odcieniu jasnozłotym i miedzianym. Taki biżuteryjny blask… Wszak to mieszkanie zaprojektowano z myślą o kobietach.
Kto kupił pastelowe, kobiece mieszkanie?
Finał był jednak zaskakujący. Kiedy Maria wreszcie ukończyła swe dzieło, jak to ona – zawsze pod klucz, dała ogłoszenie o sprzedaży apartamentu. Przygoda dobiegała końca i projektantka gotowa była na nowe wyzwania.
Jakież było jej zaskoczenie, kiedy krótko po anonsie, zadzwonił pewien mężczyzna i od razu kupił mieszkanie. - Zakochałem się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia, już w internecie. A w realu okazało się jeszcze lepsze - z uśmiechem mówi nowy właściciel, który przełamał stereotyp. Bo kto powiedział, że facet nie może pokochać pastelowego wnętrza?