Zaczęli od...zburzenia starego domu!
Żeby powstał ten dom, trzeba było zburzyć poprzedni. Bo w Gdyni, tak jak w wielu dużych miastach, pustych działek budowlanych jest jak na lekarstwo. A Iwona i Mateusz za nic nie chcieli wyprowadzać się z Trójmiasta. Mieszkanie w kamienicy w Sopocie postanowili zamienić na dom, gdy dowiedzieli się, że na świat przyjdzie ich drugie dziecko. Mogli wybrać większy apartament, ale nic nie zastąpi wolności i przestrzeni, jaką daje własna działka z ogrodem.
- I chyba dopadł mnie etap czterdziestki - śmieje się Mateusz. W końcu znalazło się miejsce w gdyńskiej dzielnicy Orłowo. Do morza jest stamtąd zaledwie sześćset metrów. Na szczęście omijają ich szlaki turystów pielgrzymujących na plażę. Cicho tam i spokojnie.
Nowoczesny design - tu rządzą drewniane panele ścienne!
Poprzednie mieszkanie Mateusza i Iwony mieściło się w budynku z lat 20. ubiegłego wieku. Chcieli, by wnętrze pasowało do ducha miejsca. Tym razem postawili na nowoczesność. Prosta bryła z równie prostą zawartością. Mimo współczesnej formy, wnętrze miało być ciepłe, zdyscyplinowane i praktyczne, a materiały nie do zdarcia. Właściciele o pomoc poprosili architektkę Martę Sikorską-Bilewicz. To już trzeci ich wspólny projekt.
Przez lata właściciele zdążyli się już poznać z Martą i zaprzyjaźnić. - Dostałam od nich wolną rękę. Mam swój styl i nie urządzam wnętrz pod „dyktando” - opowiada projektantka. Wspomina, że kiedyś każde stworzone przez nią mieszkanie wyglądało, jakby pracował nad nim ktoś inny.
W stylu starego Hollywood
Dziś w jej projektach da się wyczuć charakterystyczny styl. Wymyślając wnętrza, najczęściej myśli filmami. U Iwony i Mateusza zobaczyła nowojorski apartament z lat 70. rodem z serialu „Mad Men”: forniry, meble na cienkich nóżkach, żaluzje, światło sączące się zza abażurów.
Cały dom skierowany jest na południe. Nie brakuje w nim naturalnego światła. W połączeniu z bliskością morza przypomina kalifornijskie, modernistyczne posiadłości, w których mieszkały gwiazdy starego Hollywood.
W nowym domu właściciele mają w końcu swoją łazienkę i garderobę przy sypialni. To kawałek prywatnej przestrzeni tylko dla nich dwojga. Elegancja i uniwersalne rozwiązania wzięły się prosto z hotelowych wnętrz. - Jako dziecko sporo się najeździłam po hotelach. Do dziś dobrze w nich się czuję. Żadne nowości z targów designu w Mediolanie nie zastąpią mi takiej klasyki - opowiada projektantka. I na próżno szukać tam zbędnych ozdobników i stylizacji, choć architektka nie ukrywa, że ciągnie ją w stronę dekoracyjności.
- Marta lubi meblować domy od A do Z. A my nie chcieliśmy zamieszkać w muzeum - opowiada Mateusz. Dlatego na zapełnianie wnętrza dodatkami zostawili sobie trochę czasu. Na piętrze zaplanowali regał i galerię na osobiste pamiątki. Zbierają je powoli. Kilka zdjęć czeka już na oprawienie, powieszą tam też rysunki namalowane przez dzieci. Dzięki temu czują, że są u siebie, a nie w miejscu wymyślonym od początku do końca przez architekta. Większość mebli powstała na specjalne zamówienie w pracowni Hudson Hunters.
- Najbardziej spieraliśmy się o mebel za kanapą - wspomina Marta Sikorska-Bilewicz. To połączenie niskiego regału i konsoli. - Ciągnęło mnie w stronę art déco, a Mateusz upierał się, że mam jeszcze bardziej uprościć formę - opowiada projektantka. I jak dziś przyznaje, naprawdę warto było, bo sporo się dzięki temu nauczyła. Sama zaprojektowała też lampy w salonie, dobrała motywy obrazów, które specjalnie pod wnętrze namalowała gdańska artystka Monika Marchewka. Powierzchnię domu podyktowały wymiary działki.
- Nie jest ani za duży, ani za mały - dodaje Mateusz. Na 320 m kw. mieszczą się trzy kondygnacje. Znalazło się miejsce na pokój gościnny, którego tak brakowało im w sopockim mieszkaniu, jest też pralnia i pokój do ćwiczeń. Razem z dwójką dzieci najchętniej spędzają czas w otwartym salonie. Latem, gdy jest ciepło, połowa przeszklonej ściany stoi niemal bez przerwy otwarta, a życie rodziny przenosi się na zewnątrz. Mateusz budowę domu nadzorował osobiście, czuwał nad każdym szczegółem. Jak sam przyznaje, dziś pewnie część rozwiązań zaplanowałby inaczej. Ale najważniejsze, że po niespełna dwóch latach przygotowań mógł z rodziną zamieszkać w ich wymarzonym domu.